poniedziałek, 30 maja 2016

"The Rose and the Dagger", Renée Ahdieh



THE WRATH AND THE DAWN | THE ROSE AND THE DAGGER
Nie spoileruję poprzedniego tomu.

Czytelnicy kochają retellingi, autorzy jak widać również, a Renée Ahdieh potrafiła doskonale wykorzystać torujący sobie drogę na szczyt trend. Nie twierdzę, że kolejne reinterpretacje Pięknej i Bestii (wplecione przykładowo w Dwór cierni i róż Sarah J. Mass) czy Roszpunki (wykorzystane przez Marissę Meyer w Cress) już się wszystkim znudziły - z doświadczenia wiem, że nigdy nie przestanę zagłębiać się w podobnych lekturach, ponieważ ilu twórców, tle punktów widzenia i potencjalnych, nowatorskich rozwiązań. Amerykańska pisarka zdecydowała się sięgnąć do kultury bliskiego i środkowego wschodu, zamiast iść utartymi ścieżkami kształtującymi mentalność zachodu zaczerpnęła inspirację z Księgi tysiąca i jednej nocy. W ramę modalną zbioru opowiadań wpisuje się legenda o Szeherezadzie, która każdego świtu pokonywała śmierć. 

Shahrzad, wiedziona chęcią zemsty, zjawia się w pałacu okrutnego kalifa Khorasanu aby zostać jego żoną. Król-chłopiec co dzień zawiera związek małżeński, a następnie zabija nowo poślubioną dziewczynę, nim ta przeżyje wschód słońca. Zdeterminowana Shazi używa podstępu, by przetrwać pierwszą, drugą, trzecią i kolejną noc, tylko by odkryć, że za czynami Khalida kryje się coś więcej, natomiast zemsta zaczyna lśnić na równi z innym, o wiele bardziej niebezpiecznym uczuciem.

Choć realia powieści są w pełni wytworem wyobraźni Ahdieh, fuzja licznych, żyjących wciąż kultur oraz legend należących do upadłych imperiów wypada niezwykle realistycznie jako tło dla książki fantastycznej – jakby Khorasan rzeczywiście mógł dawniej istnieć na mapach znanego nam świata. Retelling inspiruje się kulturą arabską i hinduską, przejmując charakterystyczne ubiory utkane z wyśmienitych, delikatnych tkanin, słownictwo związane z wariantywnymi rodzajami broni, wymyślne dania obsypane aromatycznymi przyprawami. Skupia się na esencjonalnych elementach czerpanych z wybranej obyczajowości, ledwie muska kwestie administracyjne, eksploruje natomiast arenę polityczną i napiętą sytuację między państwami ościennymi oraz powiązanymi z nimi rodami.


Mnogość wątków zdaje się konkurować o uwagę z silnie zarysowanym romansem, jednak nawet nie przeszkadzałoby mi, gdyby relacje Shahrzad i Khalida zostały wywyższone ponad inne tematy. Dużo w literaturze mówi się o związkach, gdzie partnerzy są równi sobie, jednak chyba nigdy w pełni nie pojęłam tej idei, dopóki nie przeczytałam The Rose and The Dagger. Jako kalif i kalifa Khorasanu są nie tylko równi sobie pozycją, lecz wyznaczają sobie nawzajem takie same granice. Shahrzad wychodzi z założenia, że skoro Khalid ma do czegoś prawo, ona nie powinna być traktowana inaczej. I on rzeczywiście respektuje jej prośby, nie ignoruje ich dla jej „dobra”, nie traktuje dziewczyny jako kogoś słabszego ze względu na jej płeć czy z samego faktu, iż się o nią obawia. Ich związek przypomina ten dzielony przez dojrzałych ludzi, czuć w nim przede wszystkim szacunek i zaufanie. Nie ma mowy o dziecinnych nieporozumieniach, czy sprzeczkach o byle co, dzięki czemu czytelnik nie ma prawa wątpić w realność ich uczuć. W czym jak w czym, ale w pisaniu romansów Renée Ahdieh radzi sobie znakomicie.

Jak w The Wrath and the Dawn nie potrafiłam ścierpieć Shahrzad, dziewczyny opisywanej wielkimi słowami, nie dorastającej do nich czynami, tak pokochałam ją przy kolejnym spotkaniu. Nie chodzi nawet o to, że przechodzi niewiarygodnie genialną metamorfozę, ponieważ z tomu na tom nie zachodzi w niej żadna widoczna zmiana - zamiast tego czuję do niej respekt jako do fenomenalnie wykreowanej postaci żeńskiej. Wreszcie w młodzieżowej powieści, takiej typowo romantycznej, widzę dziewczynę samodzielną mimo obecności u jej boku chłopaka. Dla mnie przełomowym fragmentem okazał się ten: All Shahrzad wanted was before her. All Shahrzad needed was within her. Jest różnica między pragnieniem a potrzebą, ponieważ to drugie zawsze okaże się witalne. A to, co niezbędne do życia, odnalazła w sobie. Zna swoją wartość i wielokrotnie pokazała, że nie pozwoli traktować się gorzej, niż na to zasługuje. Pod tym względem wcale nie sprawiała wrażenie wyidealizowanej, natomiast jawiła się jako postać wykreowana niezwykle realistycznie, z uwagą i konsekwentnością.

Ahdieh w ogóle jakoś ciekawiej przedstawiła postaci żeńskie w drugim tomie. Shahrzad wydaje się być osobą urodzoną do bycia pewną siebie, stworzoną do wielkich rzeczy, jednak nie wszystkie z nich były. Niektóre musiały dopiero pokonać niepewność i lęki, z własnej woli zamieniając się w stal, kończąc rządy szarej myszki. Były i takie o dwóch twarzach, do samego końca zwodzące i czytelników i bohaterów, żyjące w perfekcyjnie utkanej pajęczynie kłamstw. Nie zabrakło też tych sprzeciwiających się woli rodzica, wybierających siebie i większe dobro. Z pewnością dziewczyny zostały potraktowane lepiej, niż mężczyźni, raczej portretowani jako zawistni, żądni władzy oportuniści (z wyjątkami, oczywiście). Widać też w TRATD silnie parcie na pairingi – Renée Ahdieh udało się to dobrze rozegrać jedynie w przypadku Shahrzad i Khalida, czy byli razem, czy też oddzielnie, natomiast reszta sprawiała wrażenie upchniętych na siłę. Oprócz wspomnianej dwójki i żeńskich wyjątków kreacja postaci drugoplanowych wypadła nad wyraz blado.


The Rose and the Dagger zachwyciło mnie bardziej, niż TWATD, ponieważ wiedziałam już, czego mogę się spodziewać. Nie żadnych epickich bitew czy spektakularnych momentów, a wielowątkowej opowieści snutej z namysłem, aby oczarowany czytelnik, niczym sułtan z legendy o Szeherezadzie, nie chciał jej przerywać, a powracać do niej po dramatycznych zwieńczeniach rozdziałów. Atmosferę Księgi tysiąca i jednej nocy potęguje narracja prowadzona w trzeciej osobie, liczne peryfrazy dotyczące bohaterów czy bogaty w środki i skojarzenie styl. Sam język autorki budzi skojarzenia ze starymi księgami pełnymi mitów i podań, bardziej patetyczny niż spodziewalibyście się po młodzieżowym tytule, jednak nad wyraz adekwatnym i naturalnie zespolonym z powieścią. Książka od strony warsztatu pisarskiego jest kunsztowna, dobitna i ekspresywna, idealny hak na osoby lubujące w wyraźnej funkcji poetyckiej w prozie.

Mimo że wątek magiczny wciąż pozostawia po sobie pewien niedosyt (choć zostaje znacznie poszerzony w tym tomie), TRATD ofiarowało mi to, czego The Wrath and the Dawn nie było w stanie. Renée Ahdieh urozmaica fabułę, rozpościerając przed czytelnikiem nowe krajobrazy, zabierając go na skalne klify, pustynne morza czy do bogato zdobionych wnętrz marmurowych pałaców. Zupełnie nowe miejsca dawały świetny pretekst do dalszej eksploracji, jak i stanowiły idealne tło dla nowych intryg i szokujących rozwiązań. Akcja przyspiesza i staje się o wiele bardziej ekscytująca niż w pierwszym tomie, przyprószoną sporą dozą zagrożenia i niebezpieczeństwa, trzymającą czytelnika w zdrowej niepewności. Antycypacja nie kończy się na kulminacyjnym momencie, głód kontynuacji powieści trwa aż do samego końca, natomiast Renée Ahdieh we wprawie, z jaką rozpoczyna i kończy kolejne rozdziały, przypomina Szeherezadę. Z wyczuciem i finezją spisała historię epickiej miłości dwóch ludzi, którzy należeli tylko do samych siebie, ale przynależeli razem w świecie uwięzionym w okowach buntu, namiętności, zemsty, czarnej magii, latających dywanów i klątw przypieczętowanych ostatnią kroplą krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz