THE
WRATH AND THE DAWN | THE ROSE AND THE DAGGER
Nie
spoileruję poprzedniego tomu.
Czytelnicy kochają retellingi, autorzy jak widać również,
a Renée Ahdieh potrafiła doskonale wykorzystać torujący sobie drogę na
szczyt trend. Nie twierdzę, że kolejne reinterpretacje Pięknej i Bestii (wplecione przykładowo w Dwór
cierni i róż Sarah J. Mass) czy Roszpunki
(wykorzystane przez Marissę Meyer w Cress)
już się wszystkim znudziły - z doświadczenia wiem, że nigdy nie przestanę
zagłębiać się w podobnych lekturach, ponieważ ilu twórców, tle punktów widzenia
i potencjalnych, nowatorskich rozwiązań. Amerykańska pisarka zdecydowała się
sięgnąć do kultury bliskiego i środkowego wschodu, zamiast iść utartymi
ścieżkami kształtującymi mentalność zachodu zaczerpnęła inspirację z Księgi
tysiąca i jednej nocy. W ramę modalną zbioru opowiadań wpisuje się legenda
o Szeherezadzie, która każdego świtu pokonywała śmierć.
Shahrzad, wiedziona chęcią zemsty, zjawia się w pałacu okrutnego
kalifa Khorasanu aby zostać jego żoną. Król-chłopiec co dzień zawiera związek
małżeński, a następnie zabija nowo poślubioną dziewczynę, nim ta przeżyje
wschód słońca. Zdeterminowana Shazi używa podstępu, by przetrwać pierwszą,
drugą, trzecią i kolejną noc, tylko by odkryć, że za czynami Khalida kryje się
coś więcej, natomiast zemsta zaczyna lśnić na równi z innym, o wiele bardziej
niebezpiecznym uczuciem.
Choć realia powieści są w pełni wytworem wyobraźni Ahdieh, fuzja
licznych, żyjących wciąż kultur oraz legend należących do upadłych imperiów wypada niezwykle realistycznie jako tło dla
książki fantastycznej – jakby Khorasan rzeczywiście mógł dawniej istnieć na
mapach znanego nam świata. Retelling inspiruje się kulturą arabską i hinduską, przejmując charakterystyczne ubiory
utkane z wyśmienitych, delikatnych tkanin, słownictwo związane z wariantywnymi
rodzajami broni, wymyślne dania obsypane aromatycznymi przyprawami. Skupia się
na esencjonalnych elementach czerpanych z wybranej obyczajowości, ledwie muska
kwestie administracyjne, eksploruje natomiast arenę polityczną i napiętą
sytuację między państwami ościennymi oraz powiązanymi z nimi rodami.
Mnogość wątków zdaje się konkurować o uwagę z silnie zarysowanym
romansem, jednak nawet nie przeszkadzałoby mi, gdyby relacje Shahrzad i Khalida
zostały wywyższone ponad inne tematy. Dużo w literaturze mówi się o związkach,
gdzie partnerzy są równi sobie, jednak chyba
nigdy w pełni nie pojęłam tej idei, dopóki nie przeczytałam The Rose
and The Dagger. Jako kalif i kalifa Khorasanu są nie tylko równi sobie
pozycją, lecz wyznaczają sobie nawzajem takie same granice. Shahrzad wychodzi z
założenia, że skoro Khalid ma do czegoś prawo, ona nie powinna być traktowana
inaczej. I on rzeczywiście respektuje jej prośby, nie ignoruje ich dla jej „dobra”,
nie traktuje dziewczyny jako kogoś słabszego ze względu na jej płeć czy z
samego faktu, iż się o nią obawia. Ich związek przypomina ten dzielony przez dojrzałych ludzi, czuć w nim
przede wszystkim szacunek i zaufanie. Nie ma mowy o dziecinnych
nieporozumieniach, czy sprzeczkach o byle co, dzięki czemu czytelnik nie ma
prawa wątpić w realność ich uczuć. W czym jak w czym, ale w pisaniu
romansów Renée Ahdieh radzi sobie znakomicie.
Jak w The Wrath and the Dawn nie potrafiłam ścierpieć
Shahrzad, dziewczyny opisywanej wielkimi słowami, nie dorastającej do nich
czynami, tak pokochałam ją przy kolejnym
spotkaniu. Nie chodzi nawet o to, że przechodzi niewiarygodnie genialną
metamorfozę, ponieważ z tomu na tom nie zachodzi w niej żadna widoczna zmiana -
zamiast tego czuję do niej respekt jako do fenomenalnie
wykreowanej postaci żeńskiej. Wreszcie w młodzieżowej powieści, takiej
typowo romantycznej, widzę dziewczynę samodzielną mimo obecności u jej boku
chłopaka. Dla mnie przełomowym fragmentem okazał się ten: All Shahrzad
wanted was before her. All Shahrzad needed was within her. Jest
różnica między pragnieniem a potrzebą, ponieważ to drugie zawsze okaże się
witalne. A to, co niezbędne do życia, odnalazła w sobie. Zna swoją wartość i
wielokrotnie pokazała, że nie pozwoli traktować się gorzej, niż na to
zasługuje. Pod tym względem wcale nie sprawiała wrażenie wyidealizowanej,
natomiast jawiła się jako postać wykreowana niezwykle realistycznie, z uwagą i konsekwentnością.
Ahdieh w ogóle jakoś ciekawiej
przedstawiła postaci żeńskie w drugim tomie. Shahrzad wydaje się być osobą
urodzoną do bycia pewną siebie, stworzoną do wielkich rzeczy, jednak nie
wszystkie z nich były. Niektóre musiały dopiero pokonać niepewność i lęki, z
własnej woli zamieniając się w stal, kończąc rządy szarej myszki. Były i takie
o dwóch twarzach, do samego końca zwodzące i czytelników i bohaterów, żyjące w
perfekcyjnie utkanej pajęczynie kłamstw. Nie zabrakło też tych sprzeciwiających
się woli rodzica, wybierających siebie i większe dobro. Z pewnością dziewczyny
zostały potraktowane lepiej, niż mężczyźni, raczej portretowani jako zawistni,
żądni władzy oportuniści (z wyjątkami, oczywiście). Widać też w TRATD silnie parcie na pairingi – Renée
Ahdieh udało się to dobrze rozegrać jedynie w przypadku Shahrzad i Khalida, czy
byli razem, czy też oddzielnie, natomiast reszta sprawiała wrażenie upchniętych
na siłę. Oprócz wspomnianej dwójki i żeńskich wyjątków kreacja postaci
drugoplanowych wypadła nad wyraz blado.
The Rose and the Dagger zachwyciło
mnie bardziej, niż TWATD, ponieważ wiedziałam już, czego mogę się spodziewać.
Nie żadnych epickich bitew czy spektakularnych momentów, a wielowątkowej opowieści snutej z namysłem, aby oczarowany
czytelnik, niczym sułtan z legendy o Szeherezadzie, nie chciał jej przerywać, a
powracać do niej po dramatycznych zwieńczeniach rozdziałów. Atmosferę Księgi
tysiąca i jednej nocy potęguje narracja prowadzona w trzeciej osobie,
liczne peryfrazy dotyczące bohaterów czy bogaty w środki i skojarzenie styl. Sam
język autorki budzi skojarzenia ze starymi księgami pełnymi mitów i podań, bardziej patetyczny niż
spodziewalibyście się po młodzieżowym tytule, jednak nad wyraz adekwatnym i
naturalnie zespolonym z powieścią. Książka od strony warsztatu pisarskiego jest
kunsztowna, dobitna i ekspresywna,
idealny hak na osoby lubujące w wyraźnej funkcji poetyckiej w prozie.
Mimo że wątek magiczny wciąż pozostawia po sobie pewien niedosyt
(choć zostaje znacznie poszerzony w tym tomie), TRATD ofiarowało mi to, czego The Wrath and the Dawn nie
było w stanie. Renée Ahdieh urozmaica
fabułę, rozpościerając przed czytelnikiem nowe krajobrazy, zabierając go na
skalne klify, pustynne morza czy do bogato zdobionych wnętrz marmurowych
pałaców. Zupełnie nowe miejsca dawały świetny pretekst do dalszej eksploracji,
jak i stanowiły idealne tło dla nowych
intryg i szokujących rozwiązań. Akcja przyspiesza i staje się o wiele
bardziej ekscytująca niż w pierwszym tomie, przyprószoną sporą dozą zagrożenia
i niebezpieczeństwa, trzymającą czytelnika w zdrowej niepewności. Antycypacja
nie kończy się na kulminacyjnym momencie, głód kontynuacji powieści trwa aż do
samego końca, natomiast Renée Ahdieh we wprawie, z jaką rozpoczyna i kończy
kolejne rozdziały, przypomina Szeherezadę. Z wyczuciem i finezją spisała
historię epickiej miłości dwóch ludzi, którzy należeli tylko do samych siebie,
ale przynależeli razem w świecie uwięzionym w okowach buntu, namiętności,
zemsty, czarnej magii, latających dywanów i klątw przypieczętowanych ostatnią
kroplą krwi.