Że niby finalny tom trylogii ma być ostatecznym domknięciem wątków
z całej serii, ofiarowując czytelnikowi dostateczną ilość odpowiedzi, by czuł
się usatysfakcjonowany? Ponieważ dla Michelle Hodkin koncept ten wydaje się
obcy. Na przestrzeni poprzednich tomów przeszła z romansu pomieszanego z
mrocznym thrillerem psychologicznym do niemniej schizowego dokopywania się do źródeł
paranormalnych zdolności, pomieszanych ze szczyptą freudowskiej psychoanalizy i
genetyki. Aby ubarwić fabułę autorka dodała niepokojące halucynacje,
lunatykowanie, depresję, amoralne zachowania i psychicznego maniaka oraz
szaloną panią doktor jako wrogów numer jeden.
Widać, że coś chciała z tymi wszystkimi wątkami
zrobić i wystartowała z bardzo wysokiego poziomu pierwszymi rozdziałami.
Szpital psychiatryczny, kolejne eksperymenty i rozdwojenie jaźni. Mara czuje
się, jakby znajdowała się w swoim ciele, a jednocześnie poza nim, jakby jej
miejsce zajęła jakaś inna istota krępująca jej ruchy. Wstęp do Zemsty reprezentuje
atmosferę, jaką czytelnicy pokochali w poprzednich tomach - szalenie groźną i
niebezpiecznie intrygującą. Hodkin
przesuwa charakterystyczne dla Young Adult granice, na ziemię kapią ciężkie
krople krwi, martwe ciała zsuwają się na podłogę, natomiast ostrza lśnią od
metalicznej cieczy. Język autorki i sposób, w jaki buduje klimat, jest bardzo sugestywny i wbrew pozorom wcale tak
daleko nie zagłębia się w okrutne detale. Najgorsze sceny pozostawia wyobraźni
czytelnika, fenomenalnie układając napięcie wokół przemilczanych szczegółów.
Pisarka ustawia intrygi na intrygach, pytania dotyczące szpitala
psychiatrycznego i zdolności Mary piętrzą się wraz z kolejnymi rozdziałami. I to jest ten problem. Jak fascynujące
i zaplątane wydawałyby się na początku, istnieje szansa, iż nie uzyskacie na
nie odpowiedzi aż do końca. Michelle Hodkin wykreowała frapujących bohaterów,
dlatego bolało mnie, kiedy nie otrzymałam satysfakcjonującego domknięcia ich
kwestii. Psychiczny maniak otrzymuje tutaj drugie dno, pogłębiony rys
biograficzny oraz zagadkową przeszłość skrytą w pilnie strzeżonych kartotekach,
natomiast szalona pani doktor ma w sobie więcej, niż schematyczne tytuły.
Cieszyłam się z najdrobniejszych detali na ich temat, póki mogłam, ponieważ w
trakcie lektury rozpływają się gdzieś wśród innych wątków. W ich przeszłości
drzemie jeszcze wiele do eksplorowania, z chęcią poświęciłabym czas na lekturę
skupioną bardziej na osobie Jude'a i jego pokręconych, niewytłumaczalnych wahań
nastroju czy doktor Kells i jej eksperymentach.
Na szczęście nie tylko
postaci drugoplanowe dają do myślenia, ponieważ największa gwiazda powieści
lśni jak najbardziej prawidłowo. Mara Dyer i jej zabójczy umysł są przecież powodem
wszelkich intryg, ciężkiej od zapachu krwi atmosfery, źródłem dla nowych
manipulacji. Od pierwszego tomu w bohaterce widać siłę i niezależność, jednak
dopiero Zemsta potęguje te cechy, przekładając je na większą wiarę
we własne możliwości. Protagonistka z łatwością sięga po śmiercionośną broń
własnego umysłu równie często, co po bardziej przyziemne wersje narzędzi
zbrodni. Nie jest przerażoną, typową dla Young Adult we wstrzymywaniu swoich
mocy dziewczyną, czym Hodkin jeszcze dalej odsuwa wytyczone przez gatunek
normy. Mara ma całą kartotekę chorób psychicznych, co kreuje z niej postać niepokojącą i nieprzewidywalną,
lecz - co najważniejsze - przykuwającą
ciekawskie spojrzenia czytelników.
Drugi z protagonistów, Noah, sprawia wrażenie zbyt wyidealizowanego w swoich zaburzeniach, co prawda nie tak
drastycznych w skutkach. Złapałam się na tym, że nie potrafię zrozumieć jego
depresji, ani co popycha go do autodestrukcyjnych przemyśleń. Chłopak ma
niezwykle bogate życie wewnętrzne i przepiękną duszę, a rozdziały z jego perspektywy zawsze wydawały mi się zjawiskowe w feerii
uczuć. Już w pozostałości jego charakterystyki autorka poszła nieco na
łatwiznę, zostawiając nas z portretem dawnego bad-boy'a, którym należy się
zaopiekować. Trochę tani chwyt jak na pozycję dalece wykraczającą poza
standardy Young Adult. Już w Przemianie relacje Noah i Mary
nie chwytały mnie za serce tak samo, jak w Tajemnicy, ich wątek
gubi się gdzieś wśród wspomnień babci dziewczyn czy poszukiwania odpowiedzi,
jaką są Horyzonty. Bardzo mało ich w tym tomie, natomiast wciąż łapałam się na
tym, że jakoś trudniej mi się oddycha gdy prowadzili jeden z nielicznych
dialogów, więc fani tego pairingu będą
zadowoleni.
Michelle Hodkin dała o jedno kiczowate rozwiązanie za dużo, jak na
tak dobrze zapowiadającą się serię, bez
ładu i składu wieńcząc trylogię. Po mocnym starcie gdzieś po drodze
początkowe koncepcje zaczęły się sypać, choć autorka w pocie czoła dosypywała
nowych zagadek i spekulacji. Manipulacje działały doskonale, póki Mara nie
rozpoczynała rozmowy z którymś z towarzyszących jej nastolatków. Oczywiście,
Jamie był prześmieszny, jak z rękawa sypał odniesieniami do popkultury,
puszczając oko do fanów literatury czy kinematografii, ale nie byłam w stanie
złapać tej nici przyjaźni niby łączącej go z protagonistką. Przy okazji Hodkin
zbyła Stellę, niby wprowadzając kolejny pierwiastek żeński, nie w pełni z niego
korzystając. Ich poszukiwania prawdy na temat Horyzontów momentami niemiłosiernie się dłużyło, a pół zabawne-pół niezręczne
wymiany zdań nie ratowały sytuacji.
W pewnym momencie coś zaczęło mi nie pasować. Po pierwszym tomie
bardzo utkwił mi w pamięci niewiarygodnie dobry styl pisarki, który doskonale
wpasowywał się w moje gusta i zaspokoił wrażliwość na funkcję poetycką tekstu.
Natomiast już w polskim tłumaczeniu
połowa dialogów brzmiała, jakby na siłę wymuszano na nich młodzieżowy slang,
uzupełniany w narracji o kolejne, niepasujące kompletnie do atmosfery
wypowiedzi. Przekład spisywał się świetnie, gdy chodziło o naukowe opisy
chorób, objaśnianie zawiłych ścieżek genetyki czy przedstawienie zawikłanego
umysłu Mary, lecz w całej reszcie
słownictwo mnie po prostu bolało. Na ostatnią ćwiartkę książki przeniosłam
się na oryginał i ogromnie żałuję, że nie zrobiłam tego na początku. Żeby się
dobić, sprawdzałam później wersję angielską z polską i wiecie, jaki jest mój
faworyt? He was real znalazło się w tłumaczeniu w
postaci Był w realu. Trzymajcie mnie.
Mara Dyer jako seria należy do
jednych z najlepszych młodzieżówek na rynku wydawniczym, tylko nie poszczęściło się jej z finałem. Michelle Hodkin zbyt dużą
uwagę skupiła na nieustannym intrygowaniu czytelnika kolejnymi wątkami,
ostatecznie zapominając, że wypadałoby większość z nich wyjaśnić. Dała znać, że
bohaterowie są częścią większej całości, natomiast ostatecznie zostali
zamknięci w kokonie własnej rzeczywistości, bez szerszych perspektyw.
Największym atrybutem Zemsty są nietuzinkowi, problematyczni bohaterowie oraz emocje, jakie
wywołują – strach, fascynacja, niepewność. Autorka nie waha się przed odważniejszymi rozwiązaniami fabularnymi,
dlatego chciałabym zapamiętać trylogię jako właśnie taką – mroczną,
zaskakującą, trzymającą w napięciu, przerażającą. Finałem chyli czoła ku
wielbicielom książkowego romansu, ponieważ zafascynowanych kwestiami
psychoanalizy delektowała już wcześniej. Szkoda, że Michelle Hodkin nie udało
się pogłębić wątku rozdwojenia jaźni, niepewności względem tego, co należy do
rzeczywistości, a co do sfery wyobraźni, tych elementów typowych dla thrillera
psychologicznego, widocznych w poprzednich tomach. Patrząc na serię jako całokształt polecam ją z czystym
sumieniem, ponieważ nie bez powodu zdobyła rozgłos i uwielbienie w wielu
krajach na całym świecie.