poniedziałek, 21 września 2015

"A Court of Thorns and Roses", Sarah J. Maas



A gdyby tak opowiedzieć historię o Pięknej i Bestii raz jeszcze? Sarah J. Maas mówi "tak" i przenosi uwielbianą przez wielu baśń na karty swojej nowej powieści dla młodzieży (w moim odczuciu, również dla nieco starszych czytelników). W bestsellerowym Szklanym tronie wprowadza wątek faerie i legendy o pradawnej magii raczej jako element poboczny, jednak A Court of Thorns and Roses w całości poświęca kreowaniu zaczarowanych realiów. Mamy wróżki, mamy zreinterpretowaną klątwę, wyjętą prosto z baśni, mamy romans. Co jeszcze?

W świecie, w którym przyszło żyć Feyre, ludzie żyją w strachu przed mitycznymi faerie. Magiczne istoty znane są ze swojego okrucieństwa, a kto raz przekroczył granicę dzielącą ich tereny od ziem ludzi, nigdy więcej stamtąd nie wraca. Dziewczyna żyje w podłych warunkach razem z kalekim ojcem i dwoma starszymi siostrami, które wciąż czepiają się echa dawno posiadanych bogactw. W rzeczywistości Feyre jest główną podporą rodziny, a polując zapewniając bliskim pożywienie.

Kiedy podczas jednego z łowów zabija w lesie wilka, tego samego dnia zjawi się w jej domu nieproszony gość. Bo oto okazuje się, że Feyre zamordowała jednego z faerie, a Tamlin, wróż z Wiosennego Dworu, domaga się zadośćuczynienia za zbrodnię. Tak dziewczyna trafi za granicę, do krainy, z której nie powrócił jeszcze żaden człowiek. Lądy skropione pradawną magią, kumulujące się cienie, klątwa, mistrz marionetek i rodzące się uczucie, zadające kłam wszelkim uprzedzeniom. Jakie tak naprawdę są istoty, których obawiano się przez wieki, i jakie sekrety skrywały za granicami?

"Why are you here, then?"
The man's remarkable eyes seemed to glow - with enough of a deadly edge that I backed up a step. "Because all the monsters have been let out of their cages tonight, no matter what court they belong to. (...)"

Nie kryję się z tym, że Szklany tron nie należy do absolutnie ubóstwianych przeze mnie serii, a Maas do ulubionych autorek. Jednak miałam nadzieję, że nową powieścią zdoła przekonać mnie do siebie, do opowiadanej historii, do swojego pióra. Niestety, od samego początku autorka miała z tym trudności. Planowałam nawet zaniechać lektury, gdyż przeczytawszy ponad 100 stron wciąż mało się działo - akcja rozwijała się nadzwyczaj mozolnie. Wprowadzając całą gamę postaci autorka mogłaby nadać lekturze dynamizmu, jednak my poznajemy zaledwie kilka postaci. Wiem, że był ku temu powód, lecz zabrakło mi tej różnorodności.

Mapa (kliknij, aby powiększyć)
Dopiero mniej więcej w połowie rozpoczęłam przygodę z ACOTAR na poważnie. Po raz pierwszy zaglądamy za kulisy innych dworów (w sumie jest ich siedem - Dnia, Nocy, Świtu, a także czterech pór roku), a mieszkańców poszczególnych terenów charakteryzują indywidualne cechy, trochę jak w Snow Like Ashes Sarah Raasch. Wkrada się też odrobina sensualności, cielesności, czym autorka ukierunkowuje powieść w stronę nieco starszych czytelników, aczkolwiek nigdy nie pojawiają się detale czy szczegółowe opisy. Ten motyw jawi się bardziej subtelnie i niekiedy z finezją zawarty w postaci aluzji. Wątek miłosny jest dla Maas ważny w Szklanym tronie, lecz nie tworzy z niego trzonu głównego, tak jak tutaj. Dlatego, choć potrafimy jako tako scharakteryzować mieszkańców niektórych dworów, tak nie opływają one w szczegóły i najdrobniejsze detale dotyczące, chociażby, obyczajów czy kultury, skupiając się bardziej na cechach zewnętrznych. Autorka największą wagę przywiązuje do relacji Feyre i Tamlina - w końcu mamy do czynienia z reinterpretacją Pięknej i Bestii.

Maas lubuje się w fikcyjnych facetach i wcale tego nie ukrywa. Dlatego do ACOTAR wprowadza zarys trójkąta miłosnego, choć jak dotąd stanowi on jedynie preludium do potencjalnych wydarzeń w drugim tomie. Tamlin łączy potęgę z zaskakującą łagodnością i poznajemy go jako tego dobrego i prawego, choć skrywa mroczne tajemnice. Oczywiście, moje serce skłania się do faerie z Nocnego Dworu, czyli dopełnienia (potencjalnego) trójkąta miłosnego i prawdopodobnie najbardziej problematycznego z charakterów; wbrew temu widzę Feyre z Tamlinem. Wątek romantyczny ani specjalnie mnie nie przekonał, ani nie wywołał skrajnych emocji - po raz pierwszy wybieram czysto racjonalnie.

"I bet you'll be spitting on Death's face when she comes to claim you, too."

Widziałam osoby narzekające na główną bohaterkę, jednak moim zdaniem jest ona fenomenalnie wykreowana. Maas nie dorabia jej wielkich tytułów, pozwalając czynom mówić samym za siebie, jednocześnie portretując postać jako osobę z krwi i kości. Bycie podporą rodziny zazwyczaj oznacza pełną bezinteresowność i altruizm, jednak Feyre w tym wszystkim nie rezygnuje z siebie i nie przybiera milczącej postawy względem biernych członków rodziny. Prawda, chce dla nich jak najlepiej, lecz ile można dawać i dawać od siebie, nawet nie biorąc pod uwagę kwestii otrzymywania czegoś w zamian. Tyle lat życia w trudach nauczyło ją sztuki przetrwania, sprytu i nieustraszoności, które będą miały ogromne znaczenie w drugiej połowie książki. Jednak Feyre nie zatraciła się w pełni w surowości świata i pielęgnuje w sobie zdolności artystyczne. Uwielbia malować, a otaczającą ją rzeczywistość widzi w barwach, teksturach i kątach padania światła. Ten niecodzienny element postrzegania świata nadaje wyjątkowy, indywidualny koloryt powieści - Feyre ocenia ludzi i krajobrazy poprzez pryzmat tego, jak ona by ich namalowała i czy wogóle byłaby w stanie to zrobić.

Druga połowa powieści była zdecydowanie lepsza, dopiero wtedy prawdziwie wkraczamy w świat faerie, w jego niebezpieczne uniwersum, niepisane zasady i poznajemy tajemnicę, która burzy magiczne realia od fundamentów. Akcja nabiera tempa, odkrywamy skrywane twarze i sekrety najważniejszych postaci, naturę klątwy wiszącej nad Wiosennym Dworem. Jednym z najmocniejszych atutów powieści są bohaterowie, charaktery z krwi i kości oraz zadziwiający brak typowych, schematycznych zachowań. Lepiej późno niż wcale - powieść zdecydowanie nadrabia i jestem nawet w stanie wybaczyć początkowe potknięcia. Wydarzenia, mające miejsce na stronach drugiej połowy książki trzymają w napięciu, są pełne niebezpieczeństw, wyborów mniejszego zła i prawdziwego okrucieństwa. Motywy typowo baśniowe, wyidealizowane przeplatają się z surową naturą faerie, lejtmotywem krwi czy widokiem zmasakrowanych ciał, otrzymując końcowy obraz bajki nie w pełni ocenzurowanej, opowieści skierowanej ku starszym odbiorcom.

"No, I would never dare to paint that dark, immortal grace - not in a hundred years."

A Court of Thorns and Roses nie jest lekturą spektakularną i przyznam szczerze, że nie do końca rozumiem jej fenomen. Romans, wokół którego obraca się cała historia, ani mnie nie porwał, ani szczególnie nie zaangażował, a wybierając strony w trójkącie miłosnym kieruje się raczej tym, co byłoby bardziej odpowiednie dla Feyre (choć moje serce zdecydowanie nie wybiera Tamlina, ale to już preferencje pod względem charakterystyki indywidualnej aniżeli potencjalnego pairingu). Świat przedstawiony, jak na tę chwilę, mocno kuleje, a magia trzyma się mocno w ramach kart powieści, nie wykraczając poza nie. Pióro Maas może i nie zachwyca bogactwem językowym, jednak nadrabia oryginalnością pod względem postrzegania realiów przez Feyre. Zestawiając dwie protagonistki w twórczości Sarah, dla mnie wygrywa ta z ACOTAR, bo autorka nie stara się kreować jej na nikogo, kim nie jest (co wyraźnie widać w przypadku Celaeny ze Szklanego tronu). W ostateczności pozycja broni się drugą połową - w opozycji do pierwszej, bardziej sielankowej i idyllicznej, króluje tu motyw grozy i niepokoju - oraz podłożem historycznym do całego uniwersum, które od wieków kształtuje powikłane relacje między poszczególnymi przedstawicielami dworów. Szczególnie polecam fanom paranormal romance i oczywiście wielbicielom twórczości Sarah J. Maas.

Seria/cykl wydawniczy: A Court of Thorns and Roses #1
Wydawnictwo: Bloomsbury Children's

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz