piątek, 18 września 2015

"Zakon Mimów", Samantha Shannon



Porównywanie nowych, niezależnych pozycji do literackich gigantów zazwyczaj mija się z celem. Taka zagrywka ze strony czy to wydawnictwa, czy też recenzentów prestiżowych magazynów nie przemawia do czytelnika, bo a to postawimy powieści za wysokie wymagania, albo zwyczajnie nie będziemy mieli ochoty czytać czegoś, co może okazać się zwyczajnym powieleniem dobrej i lubianej historii w o wiele gorszym wydaniu. Dlatego rekomendacji znajdujących się na okładce książki nie czytam, nim jej nie skończę. Zakon Mimów nie stanowił wyjątku, jednak tym razem porównanie dzieła Samanthy Shannon do, niejako, klasyki literatury wcale tak bardzo nie mijało się z prawdą.

Ucieczka z zarządzanego przez Refaitów Szeolu I, kolonii karnej skupiającej represjonowanych jasnowidzów, kończy się powodzeniem jedynie dla garstki ocalałych. Rozproszeni po Londynie zmuszeni będą do szukania pomocy i ukrywania się w najciemniejszych zakamarkach brukowanych ulic oświetlonych wątłym blaskiem lamp i neonów. Sajon wzmoże poszukiwania uciekinierów. Nikt nie będzie czuł się bezpieczny.

Paige Mahoney zdołała znaleźć bezpieczną przystań, lecz nie na długo - jej walka jeszcze się nie zakończyła. Wie, że socjeta jasnowidzów, syndykat, musi poznać prawdę o Refaitach, potężnych istotach nie z tego świata, i Emmitach, mrożących krew w żyłach kreaturach. Czego jeszcze nie rozgryzła - jak sprawić, przy przywódcy kohort zwrócili uwagę na nią, nie tak zwyczajną, lecz wciąż młodą dziewczynę? Paige rozważa również odejście z Siedmiu Tarcz, po nieprzyjemnym incydencie z własnym mim-lordem. Wciąż jednak pozostaje pytanie - jeśli przestanie być faworytą potężnego Jax'a Hall'a, przestanie być Bladą Śniącą - to co z niej zostanie?

"Jestem śniącym wędrowcem (...). Nie uznaję żadnej kotwicy w tej ziemi."

Jeden z internetowych magazynów recenzenckich porównał Zakon Mimów do połączenia trzech tytułów, w tym Harry'ego Pottera. Na początku uśmiechnęłam się z pobłażliwością - ot, kolejna osoba uważa, że jeśli tylko pozycja posiada szczyptę magii, od razu można zestawić ją z twórczością Rowling. Jednak po chwili zastanowienia ze zdumieniem zauważyłam, że zgadzam się z przedmówcą. Samantha Shannon zachwyca tym samym elementem, który skradł moje serce w historii o chłopcu, który przeżył - światem przedstawionym. Od podstaw stworzyła hierarchię jasnowidzów, dzieląc ich na kolory a następnie podkategorie, wprowadziła własne poprawki do krajobrazu Londynu, przecinając go granicami kohort, potem sekcji, w których rządzą mim-lordowie, stworzyła własne nazewnictwo, umieszczając na końcu książki spis neologizmów, dlatego nie mamy prawa się w nich gubić. Choć rzecz dzieje się w przyszłości, atmosfera stolicy Anglii stanowi echo minionych lat z nutką nowoczesności, ciasne uliczki, przysadziste, kamienne budynki, niszowe sklepiki łączą się z neonami, ogromnymi ekranami i ekwipunkiem do wykrywania jasnowidzów.

Czytając Czas żniw gdzieś z tyłu głowy tkwiła ta świadomość ogromu pracy, który włożyła autorka w kreację świata przedstawionego, jednak dopiero tutaj naprawdę poczułam tę atmosferę. Dopiero tutaj rzeczywiście poznajemy obszerną społeczność, jaką jest syndykat, z knowaniami, spiskami i sojuszami mim-lordów, z pozycją faworyt i pomniejszych członków poszczególnych sekcji. Łącząc to z aurą niebezpieczeństwa związanego z ukrywaniem się i atmosferą mistycyzmu nadawaną przez całą gamę odmiennych darów do odczytywania przyszłości na tle nocnego życia Londynu i poruszających się cieni otrzymujemy upajającą wręcz lekturę, od której nie sposób się oderwać. Sajon wręcz ożywa na kartach powieści.

"Kiedy taksówka mijała ekran transmisyjny, moja twarz błysnęła po raz tysięczny. (...). Ta kobieta na ekranie była ucieleśnieniem odmienności. W jej oczach była śmierć i lód."

Zakon Mimów wprost kipi od przepysznych intryg i zniewalającej w swym wielowątkowym charakterze podziemnej działalności syndykatu. Tempo akcji to zwalnia, to znów przyspiesza, jednak Shannon nie ma zamiaru wypuścić nas z uścisku snutej historii, nim ta nie dobiegnie końca. Autorka porusza wiele wątków, które domagają się wyjaśnień, żądają własnego zakończenia, gromadzi je na kolejnych stronach, doprowadzając do rozwiązania akcji w ostatnich rozdziałach. W drugim tomie królować będzie motyw walki o władzę, dochodzenia w sprawie morderstwa, czyli starannie wymierzonego ciosu w samo serce syndykatu, subtelnej gry głównej bohaterki między nią a jej mim-lordem, zakazanego uczucia człowieka i Refaity. Nawet jeśli tempo akcji chwilowo zwalnia, to i tak nieustannie coś się dzieje, coś istotnego na tle psychologicznym czy politycznym, coś, co nie zezwala na chwilę nudy.

Paige Mahoney, w Zakonie Mimów aktywistka dążąca do większego dobra, do czegoś wykraczającego poza jej osobę, poza zgrupowanie Siedmiu Tarcz, po raz kolejny udowadnia swoją wartość. Charakteryzuje ją zaciętość, spryt, a chłodna kalkulacja miesza się z decyzjami podjętymi pod wpływem impulsu. To bohaterka dynamiczna, niepozbawiona wad i wątpliwości, niejednokrotnie brutalnie przyparta do muru, jednak za każdym razem będąca w stanie znaleźć rozwiązanie, wyjście z sytuacji niejednokrotnie oparte na wyrzeczeniach. Jej relacja z Naczelnikiem, swoisty rodzaj zakazanego owocu, to w rzeczywistości próba sił; Paige nie da się zdominować, nie pozwoli sobie na życie w sferze marzeń i twardo stąpa po ziemi. Lecz widać w tym dużo ciepła i wzajemnego przyciągania, które niełatwo zignorować.

"- Oni są niebezpieczni.
- Ja również. Podobnie zresztą jak ty."

Trudno było mi jednak żywić jakiekolwiek uczucia do pozostałych bohaterów. Wydawać by się mogło, że taka dbałość o detale w kreowaniu syndykatu przełoży się na charakterystykę postaci, lecz, poza kilkoma wyjątkami, nie wykroczyli oni poza sferę fikcji. Powieści ujmuje nie tylko spłycenie albo kompletny brak portretów psychologicznych, ale również drobne nieścisłości ze strony autorki. Gubi czynności, przykładowo: Paige opiera się o balustradę i krzyżuje ręce, a kilka zdań później mówi Wciąż ściskałam w dłoniach poręcz (...)*. Brakuje segmentów ze zmianą pozycji lub położenia, co wydawało mi się wyjątkowo wytrącające z równowagi i burzące jako taki obraz sytuacji, kreślony w głowie. Czytałam Czas żniw w wersji elektronicznej i wiele nieścisłości czy literówek zwaliłam właśnie na ebooka. Teraz widzę, że fizyczna kopia niezupełnie wybroniła się przed drobnymi potknięciami.

Zakon Mimów zwyczajnie mnie urzekł. Obawiałam się obojętności, która towarzyszyła mi podczas lektury pierwszego tomu, więc kompletnym zaskoczeniem okazała się dla mnie ta uczta literacka, jaką zgotowała dla mnie Samantha Shannon. Jeszcze długo po zakończeniu powieści czułam się upojona mroczną atmosferą Sajonu Londyn, z jego klimatycznymi uliczkami i podziemną działalnością syndykatu. Paranormal w najznamienitszej postaci autorka uzyskała poprzez sieć detali tworzących świat przedstawiony, podszyty motywem zbrodni oraz walki o władzę. Zapewniam Was, że nie będziecie w stanie oderwać się od Zakonu Mimów, z jego wszystkimi intrygami, knowaniami i cieniami przemykającymi pod osłoną nocy. Sam smak.

Tytuł oryginalny: The Mime Order
Seria/cykl wydawniczy: The Bone Season/Czas Żniw #2
Wydawnictwo: Sine Qua Non

*strona 439

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz