czwartek, 10 września 2015

"Ten Below Zero", Whitney Barbetti



Literaturę New Adult albo się kocha albo się jej nienawidzi i czasami trafiam na takie właśnie książki jak Ten Below Zero, z którymi nie do końca wiem, co zrobić.

Wszystko zaczyna się od wiadomości wysłanej na zły numer. Parker należy do osób trzymających się na uboczu, obserwującej innych, nie angażującej się w żaden sposób. Dawniej była duszą towarzystwa i brała z życia garściami. To wszystko było przed atakiem, który pozostawił blizny na jej ciele i duszy. Ten jeden raz postanawia jednak zaryzykować, przez kilka chwil poczuć się tak, jak kiedyś, i odpisuje na wiadomość.

Everett zawsze mówi to, co ma na myśli, chodzi tylko w czarnym i pragnie korzystać z ostatnich chwil swego życia w pełni, nie ważne, czy zostały mu miesiące, tygodnie, czy tylko kilka dni. Bo chłopak umiera i w pewien sposób pogodził się z tym stanem rzeczy. Przynajmniej nad swoimi wyborami ma jeszcze kontrolę. Więc kiedy spotyka Parker, dziewczynę, która nie potrafi odczuwać emocji, za wszelką cenę pragnie przywrócić ją do życia; egzystując w ten sposób równie dobrze może być już martwa. Pod jednym tylko warunkiem - zero zakochiwania się.

"I was naked under his gaze. Skin was just that: skin. But to see your soul stripped, laid bare for the eyes of someone you barely knew - that was terrifying."

Z początku relacje Parker i Everetta równie mocno mnie fascynowały jak irytowały. Obydwoje mają trudne charaktery, a dziewczyna skrywa się za maską irytacji, jedynej emocji, którą jest w stanie odczuwać. Ich rozmowy opierały się na tym samym schemacie - ona za każdym razem zarzuca mu, że jest niemiły, jakby nie potrafiła wymyślić lepszej obelgi, a jego odpowiedzi składały się średnio z trzech naprzemiennie stosowanych wariantów. To przyskakiwali do siebie, to odskakiwali i nie potrafiłam zrozumieć, na czym ta dwójka stoi. Niektóre elementy ich relacji zostały zbyt wyidealizowane i gdybym tylko była niepoprawną romantyczką, mogłabym zrzucić to na karb przeznaczenia. Lecz ja uważałam to jedynie za mylące.

Ostatecznie polubiłam Everetta za to, za co wszyscy zdają się go nienawidzić - za jego szczerość. Niekiedy jego dobór słów nie był trafny czy specjalnie miły, jednak zawsze starał się w pełni wyrazić to, co myśli i mówił prosto z mostu, nie upiększając ani nie słodząc trudnych kwestii. Od razu wyklucza to możliwość tak popularnych, nie tylko w NA, ale w dowolnym romansie, dramatów, niedopowiedzeń czy niezrozumienia (przynajmniej z jego strony). Jeśli już zdecyduje się wypowiedzieć, to mówi szczerze, za co ogromnie cenię sobie jego postać.

Ten Below Zero to pozycja drobna, w wersji elektronicznej posiada zaledwie 208 stron i z jednej strony to plus dla osób, które potrzebują chwilowej odskoczni. Mała objętość niestety równoznaczna jest ze spłyceniem wątków i niedomówieniami. Tak Everett dostaje problem bez pokrycia, jakim jest alkoholizm. Autorka zupełnie nie poradziła sobie z tym zagadnieniem, bo pomimo przekonania chłopaka, że jest on uzależniony od alkoholu, nie wskazuje na to nic, oprócz jego zapewnień właśnie. Ów zagadnienie zeszło na boczny tor, podczas gdy powinno być jak najbardziej wyeksponowane, jak u sióstr Ritchie chociażby. Dodatkowo Barbetti wprowadza do fabuły dosyć ważną w życiu Parker figurę kobiecą, trochę jej przyjaciółkę, trochę jej siostrę, ale postać ta została bardzo powierzchownie potraktowana. W pewnym momencie będzie potrzebowała pomocy ze strony głównej bohaterki, jednak do ostatnich stron nie otrzymujemy ani jej motywów ani słów wyjaśnień -  wyraźnie widać, że na rzeczy było więcej, niż pobieżnie wytłumaczyła.

"Words could bite. When I spoke to strangers, I wanted my words to have fangs."

Styl Whitney Barbetii należy do prostych i przystępnych, bez specjalnych upiększeń. Co jakiś czas może jedynie irytować powtórzeniami oraz literówkami (w bardzo, bardzo małych ilościach, jednak takie ubytki przykuwają wzrok i na kilka sekund wytrącają z rytmu).

Właśnie tu dochodzimy do mojego rozdarcia. Tak jak Everett desperacko pragnął, by Parker w końcu poczuła, tak autorka starała się osiągnąć to samo wobec czytelnika, zmusić go poniekąd do odczuwania. I udało jej się, chociażby poprzez ostatnie rozdziały wypełnione goryczą, jednak w głównej mierze słodyczą, które nie pozwalają na zwyczajne odłożenie powieści i ruszenie dalej. Finałowa sentencja na długo zostaje w pamięci i sprawia, że wciąż i wciąż odnawiamy w głowie przeczytaną historię, jeszcze raz patrząc na te same sytuacje pod całkowicie innym kątem. Zakończenie tak perfekcyjne, tak idealnie podsumowujące i nadające lekturze zupełnie nową wartość.

Wiele osób zraża się już na początku, tracąc przez to naprawdę godny uwagi kawał literatury NA. Nieco wyidealizowana, trochę bez ładu i składu, z garstką spłyconych elementów takich jak problem alkoholizmu czy postaci drugoplanowe oraz ich motywy, lecz i tak uważam, że warto przeczytać, chociażby ze względu na romans. Uczucie, które rzeczywiście zmusza do przeżywania, które wywołuje w czytelniku przeróżne reakcje, od uśmiechu po łzy. Relacje pomiędzy Parker a Everettem nie należą do prostych, postacie ścierają się ze sobą, jednak w głębi serca potrzebują siebie nawzajem i chcą sobie pomóc - nawet, jeśli nie są w stanie przyznać tego przed sobą. Idealne połączenie uroczych, wzruszających i gorących momentów sprawi, że mimowolnie będziecie pragnęli o nich czytać.

"You think you can sit back and watch everyone else and they don't get to watch you. But guess what, Parker? You are hiding in plain sight. I see you. I see the parts you don't want anyone to see."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz