czwartek, 30 kwietnia 2015

"Snow Like Ashes", Sara Raasch

Seria/cykl wydawniczy: Snow Like Ashes #1
Wydawnictwo: Balzer +  Bray (HarperCollins)
Liczba stron: 432

"Someday we will be more than words in the dark."

Primoria, niezwykła kraina gdzie magia i ludzie współistnieją ze sobą, jest podzielona na osiem królestw: cztery Królestwa Rytmu (Rhythm Kingdoms), na przykład nadmorskie państwo Cordell z pyszną stolicą, jej wybrukowanymi ścieżkami i lśniącymi od krystalicznie czystej wody fontannami, czy górskim Paisly, oraz cztery Królestwa Pór Roku (Season Kingdoms), gdzie w Spring ziemia usłana jest różanymi płatkami, a z dróg Winter nigdy nie znika puszysty śnieg. Jedynymi posiadaczami magii, zamkniętej w ośmiu przedmiotach, po jednym będącym atrybutem dla danego królestwa, są władcy, przekazując zaczarowane obiekty z pokolenia na pokolenie, gdzie dziedziczenie uwarunkowane jest płciowo. Narody żyją ze sobą w harmonii, jednak, jak wiadomo, nic nie jest wieczne.

Szesnaście lat temu płatki śniegu zmieniły się w popiół, gdy Spring zaatakowało zimowe królestwo, bezwzględnie mordując i zniewalając jej mieszkańców, zabijając królową i niszcząc źródło magii Winter, zaczarowany naszyjnik. Dla garstki osób, której udało się zbiec, charakterystyczne perłowe włosy i śnieżnobiała cera staną się przekleństwem, a jedynym celem stanie się wydarcie utraconego państwa z rąk tyrana. Do uchodźców należy między innymi Meira, nastolatka, która nie pamięta ani swojego królestwa ani swoich rodziców, uratowana przez Williama (do którego od dziecka zwraca się Sir), jednak na tyle zdeterminowana, by pomóc Winter w każdy możliwy sposób i Mather, dziedzic tronu. Ich priorytetem jest odnalezienie i złożenie przepołowionego naszyjnika, więc na pierwsze wieści o ich położeniu Meira wie, że musi uczestniczyć razem z innymi w ekspedycji. Jednak akcja nie przebiega tak, jak z początku zaplanowano.

Atmosfera powieści aż prosi się o porównanie do wspaniałego i złożonego świata Georga R. R. Martina z Gry o tron. Niezwykłe królestwa, magia funkcjonująca na porządku dziennymi i to bogactwo doznań oraz mnogość opisów. Choć nie poznajemy wszystkich narodów, z wiadomych powodów to Winter wiedzie prym w lekturze, to wzmianki o innych państwach wręcz pożerałam wzrokiem, żądna szczegółów i detali. Wszystkie z Season Kingdoms charakteryzują się nie tylko niezmiennością typowych dla siebie pór roku, ale również indywidualnymi cechami przedstawicieli wybranych społeczeństw; w Winter są to na przykład wspomniane przeze mnie wcześniej śnieżnobiałe włosy i blada cera, lecz także odporność na chłód.

mapa Primorii (kliknij, by powiększyć)
Czymś wyjątkowym dla mnie był wszechogarniający patriotyzm związany z chęcią walki mieszkańców zimowego królestwa o własne państwo. Powieść przyprószoną dobrym stylem i genialnie dobranym językiem nie tylko czyta się bardzo szybko, w mgnieniu oka kartkując kolejne strony, ale charakteryzuje się również niepowtarzalną atmosferą. Karty Snow Like Ashes są wypełnione poczuciem bezgranicznego poświęcenia i siły, którą czytelnik czuje na własnej skórze. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z podobnym zjawiskiem, na pewno nie na taką skalę.

Niewątpliwie ogromną rolę w takim odbiorze powieści gra protagonistka, Meira. Przede wszystkim jest bardzo inteligenta i bierze pod uwagę każdą możliwą opcję, nie ważne jak absurdalna wydaje się w danym momencie. Ten brak ignorancji pozwala patrzeć jej na świat w szerszej perspektywie i nie raz oszczędził jej zachodu. Myślę, że to bardzo ważna cecha charakteru, o której inni autorzy często zapominają, naiwnie ogłupiając swoje postacie. Oprócz tego Meira jest zdeterminowana; nie pamięta swojego królestwa i czuje, że jej pamięć o nim składa się z samym pożyczonych wspomnień i za wszelką cenę chce "zasłużyć" na Winter. Ta motywacja pozwala jej stać się genialną wojowniczką, a także niezachwianą patriotką; obydwie te cechy wzbudziły we mnie ogromny podziw i uznanie.

Czymże jednak byłaby młodzieżówka bez trójkąta miłosnego? Z jednej strony Mather, przyszły następca tronu, chłopak z którym dorastała i chłopak, o którym wie, że nigdy nie może być jej oraz Theron, książę Cordell, następca tronu, którego dziewczyna spotkała przebywając w jego królestwie. Równie dobrze wątku mogłoby nie być, jak zawsze zresztą, lecz wbrew pozorom nie stoi on na piedestale. Książka Sary Raasch to opowieść o obowiązku wobec narodu, a wplecenie romansu miało jedynie dodać jej smaczku (z mniejszym lub większym skutkiem). Dużym zaskoczeniem jest dosyć szybki wybór ze strony protagonistki a także mój osobisty wybór - wyjątkowo postawiłam na Mathera. Jego postać jest dla mnie o wiele bardziej intrygująca, jednak dopiero wraz z rozwojem historii dostrzegłam jego potencjał.

Snow Like Ashes nie jest powieścią bez wad - ten nieszczęsny trójkąt miłosny trochę zepsuł mi ocenę, a tak na dobrą sprawę oprócz Meiry i częściowo Mathera kreacja bohaterów wypadła raczej słabo. Akurat mi to nie przeszkadzało, jednak jeśli oczekujecie akcji trzymającej w napięciu na każdym kroku możecie się nieco zawieść. Osobiście powieść Sary Raasch uważam za bardzo dobrą lekturę. Historia mająca doprowadzić do powstania Winter z popiołów jest ekscytująca i przejmująco prawdziwa. Emocje, jakie wywołuje, a także jasny przekaz oraz morał sprawiają, że trudno nie porównać jej do sienkiewiczowskich powieści ku pokrzepieniu serc; może nie poziomem, ale sposobem, jakim daje nadzieję, będąc jednocześnie uniwersalną. To pozycja, której nie możecie pozwolić sobie ominąć.

Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz