poniedziałek, 27 lipca 2015

"Wielki Błękit", Veronica Rossi



Tytuł oryginalny: Into the Still Blue
Seria/cykl wydawniczy: Przez burze ognia #3
Wydawnictwo: Otwarte

Nie ukrywam, że nigdy nie byłam wielką fanką twórczości Veronici Rossi. Moja przygoda z tą serią zaczęła się dzięki wyprzedaży w Empiku, a następnie została kontynuowana poprzez dobrze zaopatrzone, biblioteczne półki. Nie wiem, czy to sentyment - w końcu Wielki Błękit stanowi ostatnią część trylogii - czy też autorka postarała się odrobinę bardziej, lecz lektura trzeciego tomu okazała się nad wyraz przyjemna.

Eter, do niedawna leniwie falujący na niebie, coraz częściej się burzy, a ludzie nie mają gdzie się schronić. Oazą, Edenem, do którego Perry ma zamiar poprowadzić swoje plemię wraz z niemającymi gdzie się podziać Osadnikami, jest Wielki Błękit. Lecz na początek wraz z Arią będą musieli odbić porwanego Cindera, w akcji sprzymierzając się z dawnym wrogiem dziewczyny, a także zdobyć namiary na owiane tajemnicą, mityczne miejsce, w którym raz na zawsze pozbędą się eteru. Różne charaktery, jedna misja - czy zakończy się ona powodzeniem? 

Mapa miejsc. (kliknij, aby powiększyć)
Nie da się ominąć porównania Wielkiego Błękitu do Gniewnej Gwiazdy Moiry Young, czyli trzeciego tomu trylogii Kronik czerwonej pustyni. Paralelizm dotyczący poszukiwania oazy i ucieczka od wyniszczającego się świata jest aż nazbyt widoczny. Może dlatego zakończenie serii Rossi nie wywarło na mnie takiego wrażenia, jak czytana nieco wcześniej pozycja Young: takie rozwiązania już zwyczajnie znałam. Jednak autorka Przez burze ognia zawarła w swojej pozycji coś, czego jej koleżance po fachu zwyczajnie zabrakło - trzymającą w napięciu akcję.

Nie będę dyskutować o tym, kto od kogo zgapił, bo choć Gniewna gwiazda ukazała się po publikacji Wielkiego Błękitu, ta różnica jest niewielka, wynosi niespełna trzy miesiące. Jak wiadomo, napisanie i wydanie powieści w tak krótkim czasie graniczy z cudem. Veronice Rossi, w przeciwieństwie do Moiry Young, udało się utrzymać moje zainteresowanie przez całą lekturę. Kończąc rozdziały niemalże w środku zdania sprawiała, że nie potrafiłam odmówić sobie jeszcze kilku stron (które szybko zamieniały się w kilkadziesiąt). Spójna fabuła i wartka akcja sprawiły, że nie miałam ochoty odkładać książki na bok.

Wyjątkowo zżyłam się również z bohaterami; żałuję jedynie, że stało się to dopiero w ostatniej części. Aria, protagonistka, sprawiała wrażenie silniejszej, a nawet odważniejszej, czym wzbudziła moją sympatię. Potrafiła zachować zimną krew i tak przystosować się do sytuacji, by obrócić ją na swoją korzyść. Jej relacje z Perry'm jawiły się jakoś bardziej realistycznie - dziewczyna troszczyła się o niego równie mocno, jak on o nią, a jednocześnie żadna z postaci nie traci na sile i widać, że nawzajem się równoważą. Przyjaźń Arii z Roarem budzi podobne, ciepłe uczucia; ich więź wyraźnie staje się trwalsza, nie widać między nimi sztuczności, która często powstaje w platonicznych relacjach damsko-męskich. 

Mapa postaci. (kliknij, aby powiększyć)
Z Wielkim Błękitem jest trochę jak z filmem Marvel'a - w trakcie seansu wydaje mi się, jakbym oglądała najlepszy film pod słońcem, jednak potem dopadają mnie pytania oraz wątpliwości (a mówi to zagorzała fanka komiksów oraz superbohaterów). Dopiero, gdy ochłonęłam, zwróciłam uwagę na brak wielowątkowości w fabule. Autorka poszła po linii prostej, poniekąd wyznaczając sobie granice. Tak też dostrzega się braki w kreacji postaci pobocznych; choć Aria, Perry oraz Roar wzbudzają same pozytywne uczucia, tak o innych nie mam specjalnie zdania, bo albo na siłę zostali wykreowani na dobrych, albo nie odznaczyli się niczym szczególnym. A niektóre charaktery zaintrygowały mnie na tyle, że warto by głębiej wniknąć w ich umysły. Może już na zawsze pozostanie we mnie to pragnienia detali, po lekturze Wszystko, co lśni Eleanor Catton - jej nie można zarzucić braku dbałości o szczegóły.

Niemniej najbardziej liczą się wrażenia z samej lektury, która ofiarowała mi kilka godzin odprężenia. Mała objętość (lekko ponad 350 stron), stosunkowo krótkie rozdziały, wartka akcja oraz lekkie pióro Veronici Rossi sprawią, że z zaintrygowaniem będziecie śledzić losy głównych bohaterów. Warto podejść do tej pozycji bez większych oczekiwań, bo nie da się ukryć, że jest to lektura prosta i niewymagająca, za to lekka, przyjemna i wciągająca. W ostatnich rozdziałach autorka serwuje czytelnikowi chwile grozy, które podburzają wcześniejsze możliwe wersje zakończenia. Choćby dla takich zawirowań warto, po raz ostatni, a może po raz pierwszy, sięgnąć po Przez burze ognia.

"- Próbowałem ci powiedzieć - wyszeptał - że widzę cię wszędzie. Nie istnieje słowo, które by do ciebie pasowało, bo jesteś dla mnie wszystkim."

Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz