piątek, 10 lipca 2015

"Wszystko, co lśni", Eleanor Catton


Powieść, nad którą prace trwały dwa lata, a każdy dzień spędzony na przygotowywaniu materiałów okazał się być tego wart, gdy Wszystko, co lśni otrzymało prestiżową The Man Booker Prize w 2013 roku. Eleanor Catton w swoim dziele, określenie jak najbardziej adekwatne, łączy wątek kryminalny z astrologią i przeznaczeniem zapisanym w gwiazdach. Na czym polega sukces jednej z najgłośniejszych lektur ostatnich miesięcy?

Druga połowa XIX wieku i realia Nowej Zelandii objętej gorączką złota. Ludzie z całego świata zjeżdżają się w poszukiwaniu drogocennego kruszcu, zostawiając za sobą dotychczasowe życie z nadzieją na jego lepszą, pełną luksusów i dobrobytu wersję. Młody Walter Moody również uległ pogoni za bogactwem, chcąc uwolnić się od przeszłości wsiada na statek Z Bogiem, by pewnego styczniowego dnia 1866 roku przybić do wybrzeży Nowej Zelandii i skierować się do miasteczka Hokitika.

Rezerwując miejsce w hotelu Korona nie spodziewał się, że zupełnie przypadkowo natrafi na tajemnicze spotkanie dwunastu mężczyzn, na pozór przypadkowo zebranych w jednym pomieszczeniu. Już wkrótce Moody odkryje, że wkroczył w sam środek zebrania dotyczącego śmierci pustelnika żyjącego na odludziu, zniknięcia bardzo wpływowego, zamożnego, młodego mężczyzny i domniemanej próby samobójstwa prostytutki, znalezionej na przypadkowej, piaszczystej drodze. W jaki sposób zebrani powiązani są ze sobą, a przede wszystkim z roztrząsanymi wydarzeniami? Czy istnieje możliwość, że te wypadki, która nota bene miały miejsce tego samego dnia, mają ze sobą coś wspólnego?

"Ja ze swej strony uważam, że żadne "całe prawdy" nie istnieją, są tylko prawdy mające związek ze sprawą, prawdy trafne, celne... A celność, zgodzicie się ze mną, jest zawsze kwestią punktu widzenia."

Mapka. (kliknij, aby powiększyć)
Do powieści podeszłam z ogromnym entuzjazmem, uznając nieco ponad 900 stron za zapowiedź przepysznej uczty literackiej. Niestety, na początku spotkałam się z małą przeszkodą - nie potrafiłam wciągnąć się w czytaną pozycję. Przydługie rozdziały i ciągnące się opisy wydawały mi się całkowicie zbyteczne. Catton, chcąc przybliżyć czytelnikowi - ale i samemu Walterowi, który przecież przeszkodził w spotkaniu - co doprowadziło do zebrania w pierwszej kolejności oddaje głos każdemu z dwunastu mężczyzn. Jednak robi to niezwykle szczegółowo, dlatego zamiast od razu przejść do sedna sprawy na początku dowiadujemy się o ubiorze opowiadającego, jego przyzwyczajeniach, trochę o przeszłości i wykonywanym zawodzie. Właśnie tak dużo tekstu opisowego bez odwołania do realnej akcji zmusza nie tylko do uważniejszego, ale i wolniejszego czytania. Nie mam nic przeciwko nieśpiesznej lekturze, jednak w tym przypadku nadzwyczaj trudno było mi skupić uwagę na treści.

Wszystko, co lśni zostało podzielone na dwanaście części, z czego właśnie ta pierwsza była najdłuższa i zdecydowanie najcięższa. Gdy w końcu przeszłość dogania teraźniejszość, a mężczyźni kończą snuć swoje opowieści, jesteśmy świadkami bieżących wydarzeń w miasteczku Hokitika i miejscach do niego przylegających. Dopiero wtedy czytelnik zaczyna doceniać urok detali i szczegółów, znajdując się w samym środku kryminalnej zagadki - a każdy kolejny rozdział przynosi więcej pytań niż odpowiedzi, co jedynie potęguje ciekawość i napędza akcję. Wbrew pozorom trudno doszukać się jakichkolwiek powiązań między śmiercią Crosbiego Wellsa, zniknięciem Emery'ego Staines'a oraz nieprzytomną od opium Anną Wetherell, dlatego mimo ogromowi tekstu trudno o nudę.

Autorka powoli, w niezwykle wyważony sposób odkrywa przed czytelnikiem kolejne niuanse dotyczące dochodzenia, wprowadzając gradację napięcia i powodując, że nie sposób oderwać się od lektury. Za sprawnością czytania przemawiają również coraz krótsze części, na które podzielona jest powieść, oraz stopniowo kurczące się rozdziały, przypominające zjazd po równi pochyłej. Opowieści snute przez dwunastu mężczyzn zebranych w palarni hotelu Korona nabierają klarowności wraz z rozwojem akcji, przedstawiają koherentny obraz społeczności nowozelandzkiej wyspy i choć rozróżnienie poszczególnych postaci przychodziło mi na początku z trudem, tak wraz z zagłębianiem się w powieść nie sposób zignorować wyraźne różnice między bohaterami.

Postacie gwiezdne i planetarne zderzają się ze sobą.
(kliknij, aby powiększyć)
Relacje między mieszkańcami Hokitika nabierają zupełnie nowego znaczenia, gdy zestawimy je z wszechobecną we Wszystko, co lśni astrologią, a także jej wpływem na fabułę. Eleanor Catton nie tylko wgryzła się w portretowane przez siebie czasy ze strony historycznej oraz obyczajowej, ale podjęła się zbadania map ówczesnego nieba. Autorka podzieliła postacie na gwiezdne (każdej z nich przypada po jednym z dwunastu znaków zodiaku), a także planetarne (w powieści występuje ich siedem). Każdy ze znaków zodiaku posiada charakterystyczne cechy, a koniunkcja z wybraną planetą uwypukla poszczególne z nich, albo w jakiś sposób wpływa na życie codzienne wybranej osoby. Tytułując rozdziały m.in Saturn w Wadze lub Merkury w Strzelcu Catton fabułę łączy z astrologią, a stwierdzenie, że nasze życie zapisane jest w gwiazdach przestaje brzmieć tak nieprawdopodobnie.

Trudno, bardzo trudno jest zmieścić w lakonicznych słowach kunszt Catton, sposób, w jaki pisze, niezwykle realistycznie i szczegółowo; jak trzyma w napięciu aż do ostatniej strony, pozostawiając czytelnika w niedowierzaniu i łaknieniu, by przedłużyć historię ze Wszystko, co lśni o jeszcze kilka stron; jak wnikliwie bada umysły własnych postaci, odpowiadając na pytania nim jeszcze zdążymy je zadać; jak rzetelnie przygotowała podłoże obyczajowe, charakterystyczne dla dziewiętnastowiecznej gorączki złota; z jak niezwykłą wnikliwością zbadała mapy nieba, zagłębiła się w astrologię, by ostatecznie zestawić ją z opisywanymi przez siebie wydarzeniami; jak na przestrzeni dziewięciuset stron wykreowała postaci barwne, w wiernym oparciu o ich zodiakalne cechy.

Wszystko, co lśni jest pozycją trudną, domagającą się pełnego skupienia i zrozumienia ze strony czytelnika, dlatego warto znaleźć dla niej kilka wolnych dni, może tygodni. Powieść napisana z ogromnym rozmachem, poczynając od obszernych rozdziałów, na esencjonalnym zakończeniu finalizując. Dzięki zwieńczeniu lektury z subtelną prostotą w zestawieniu z sążnistym tekstem nie pozostajemy z uczuciem przesycenia, przytłoczenia, jest za to niezwykła lekkość, bo oto wszystko znalazło się na swoim miejscu. Warto skryć się między kartami na długie godziny, by dać się porwać wielowątkowemu kryminałowi, wykreowanemu z finezją i przemyśleniem, powoli odkrywającemu przed czytelnikiem swe największe sekrety, by zgubić się w świecie postaci, których cechy charakteru oraz relacje wcale nie są takie przypadkowe, by zachwycić się prostotą języka i stylu. By zgubić się pośród gwiazd.

"Nie można sądzić po wyglądzie człowieka, do czego jest zdolny. A już na pewno nie można powiedzieć na podstawie wyglądu, czego się dopuścił."

Moja ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz