środa, 8 lipca 2015

"Upside Down", Lia Riley

Recenzując powieści New Adult należy niejako porzucić przyjęte dotąd kryteria oceniania, gdyż po pierwsze ten gatunek rządzi się swoimi prawami, a po drugie - by całkiem zwyczajnie uniknąć rozczarowania. Dlatego pozycje NA mają być lekkie, przyjemne, niewymagające, czytelnik nie powinien liczyć na nieprzewidywalność, gdyż autorzy tego typu literatury najczęściej wybierają dobrze znane schematy, tworząc z nich nowe połączenia. Taki właśnie jest debiut Lii Riley - tylko czy to wystarczyło?

Dwudziestoletnia Natalia Stolfi pragnie odciąć się od dotychczasowego kalifornijskiego życia, w którym po tragicznej śmierci jej ukochanej siostry, Pippy, wszystko się sypie - związek rodziców, oceny w szkole; popełniła również ogromny błąd, którego nie jest w stanie sobie wybaczyć. Kilkumiesięczny wyjazd do Australii jawi się jako idealna droga ucieczki. Talia ma zamiar odpocząć od mrocznych myśli, przez jakiś czas poudawać kogoś, kim nie jest - szczęśliwą dziewczyną bez ciężaru spoczywającego na sercu. Jednak wszystkie plany zdają się wyparowywać, gdy po raz pierwszy wpada na Brana Lockharta.

"There are beautiful places inside him, where laughter comes easy, where sweet words appear like surprises. But I also know his bitter valleys. The dark caves where he hides his fears, his hurts, and his disillusionments."

Upside Down to naprawdę nie jest zła pozycja. Czyta się ją szybko i sprawnie, łatwo można skupić się na lekturze, powinna być wręcz idealną książką na upalny dzień, podczas którego naszą jedyną myślą jest znalezienie zacienionego zakątka, dzierżąc pudełko lodów w dłoni. A jednak nie potrafiłam zwyczajnie przymknąć oka na mankamenty, coraz bardziej domagające się mojej uwagi wraz z nieuchronnie zbliżającymi się słowami zamykającymi powieść.

Autorka miała całkiem ciekawy pomysł, co z tego, że wykorzystany już setki razy - dziewczyna chcąca odciąć się od dotychczasowego życia, bogaty chłopak, coś na kształt wakacyjnej miłości i pytanie, czy uczucie okaże się dostatecznie silne, by zakochani poradzili sobie z potencjalną rozłąką. W tle słoneczne, Australijskie plaże, wysokie fale idealne dla surferów, imprezy w domkach letniskowych rodziców. Szkoda, że Riley nie miała pojęcia, jak wykorzystać te wszystkie elementy; odniosłam wrażenie, jakoby autorka umieszczała swoje postacie w kompletnie bezcelowych sytuacjach, byleby tylko wspólnie spędzali czas. Oczywiście nie wszystkie momenty takie są, znalazły się również kluczowe, a do tego absolutnie urocze chwile, które osłodziły nieco lekturę.

Talia i Bran sprzeczali się tyle razy, że pod koniec miałam szczere wątpliwości co do prawdziwości ich uczucia. W powieściach z gatunku NA bohaterowie napotykają na swojej drodze jeden, co najwyżej dwa poważniejsze dramaty (klasycznie wynikające z niedopowiedzeń); tutaj podobnych afer znalazłabym co najmniej pięć. Każe mi to kwestionować jakiekolwiek relacje między postaciami wiodącymi i nie raz stawałam w obliczu pytania: "czy oni naprawdę się lubią?". Przykładowo, gdy chłopak zabrał Natalię na spotkanie z wujkiem wściekła się, że Bran postanowił przemilczeć fakt, iż jego wujek jest transwestytą; dodatkowo dziewczynie wcale nie przeszkadza sposób ubioru jego krewnego. Więc gdzie leży problem? Ja żadnego nie jestem w stanie wskazać.

W tym wszystkim Talia nie wydaje się tak tragicznie wykreowaną postacią. Zmaga się nie tylko ze wspomnieniem śmierci siostry, wciąż nawiedzającym jej myśli, czy ze świadomością, że jej matka wypoczywa gdzieś na Hawajach, wcale o nią nie dbając, ale również z zaburzeniem obsesyjno-kompulsywnym, które często koliduje z próbą normalnego funkcjonowania. W Australii zaprzyjaźniła się z Marti, chociaż "zaprzyjaźniła się" użyłam trochę nad wyraz - stanowi ruchomy element powieści, pojawia się w niewielu scenach, a szkoda, bo z tych drobnych momentów można dostrzec, że gdyby poświęcić jej kilka minut więcej, okazałaby się genialną postacią.

Bardzo żałuję, że Upside Down nie przypadło mi do gustu, zwłaszcza po tym, jak moja koleżanka, której opiniom szczerze ufam, wychwalała tę i inne pozycje Lii Riley. Nie uważam lektury za czas stracony, bo poświęciłam na nią niespełna dzień; powieść w wersji papierowej ma niemalże 400 stron, jednak czyta się tak sprawnie, jakby miała ich ledwo 300. Na początku byłam oczarowana, jednak moja ocena ulegała degradacji wraz z kolejnymi rozdziałami, a będąc niemalże u schyłku powieści przestałam mydlić sobie oczy - to pozycja przeciętna; prawda, z ogromnym potencjałem, jednak nie jestem w stanie pominąć niepotrzebnych dramatów czy bezsensownych scen. Nie potrafiłam utożsamić się z postaciami, a pomiędzy Talią a Branem zabrakło mi charakterystycznej i pożądanej iskierki. Na tę chwilę nie jestem zainteresowana kontynuacją, bo wydaje mi się, że wszystkie możliwe kwestie zostały poruszone właśnie tutaj.

"I want it all. The catastrophes. The mornings. Every day with you."

Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz