środa, 17 czerwca 2015

"Gniewna gwiazda", Moira Young

Tytuł oryginalny: Raging Star
Seria/cykl wydawniczy: Kroniki czerwonej pustyni #3
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 416

"Masz w sobie rzadko spotykany ogień. Moc zmieniania rzeczy. Odwagę, aby działać w służbie czegoś większego od siebie."

Saba nie chciała ratować świata. Wszystko to, co wydarzyło się po odnalezieniu Lugh, nie należało do planów. Jednak jej przyszłość została zapisana w gwiazdach i bieg wydarzeń, raz wprawiony w ruch, nie może się zatrzymać. Saba, czy tego chce czy nie, jest częścią czegoś większego. Bo jeśli ona odwróci się plecami do bólu i niesprawiedliwości, kto inny stanie do walki? Z jednej strony Nowy Eden, z Wielkim Pionierem na czele, a z drugiej dziewczyna - ona i garstka ludzi przeciwko całemu systemowi.

Co udało się Moirze Young w pierwszym tomie, podtrzymywało się w drugim i zafascynowało mnie również w przypadku Gniewnej gwiazdy jest ten paradoksalny świat przedstawiony; wiemy, że akcja toczy się w przyszłości i zazwyczaj w młodzieżówkach stanowi to pretekst to ukazania zaawansowanego technologicznie świata, ze stojącym na szczycie despotą, jednak tutaj mamy coś zgoła innego. Autorka przedstawia wyniszczoną Ziemię, upadek ludzkości, pewien kataklizm, który spowodował, że człowiek stoczył się z piedestału. I tak Young kreśli przed nami niezwykle fascynujący obraz świata, w którym mieszkańcy uczą się wszystkiego na nowo, dla których wynalazki Złomonterów znajdują się na granicy magii, niczym pierwsze projekcje filmowe u schyłku dziewiętnastego wieku. Stanowi to oczywiście przestrogę przed ludzką pychą, hybris, którą autorka łączy z obrazem tyrana-idealisty, dla którego można znaleźć odwzorowanie w ludziach władzy na przestrzeni wieków. Dzięki temu sprawia, że jej powieść charakteryzuje uniwersalizm i w jakiś sposób wykracza poza zwykłą młodzieżówkę.

Niestety, miejsce i czas akcji to jedynie tło dla fabuły, która nie sięga im nawet do pięt. Ostateczna rozgrywka z DeMalo - to brzmi groźnie, lecz w praktyce wcale takie nie jest. Wydarzenia rozgrywające się na kartach powieści nie są w stanie dorównać wzniosłości misji Saby; tak naprawdę większa część książki to przygotowywania do burzenia fundamentów systemu, czyli nie wielkiego otwartego buntu, jednak drobniejszych akcji dywersyjnych, które miały zgładzić tyrana. Brzmi naprawdę pięknie, patos całego przedsięwzięcia zwiastował coś wielkiego, jednak w ostateczności bunt wypadł raczej marnie i bez fajerwerków. Jakby Young niespecjalnie miała pojęcie, na czym tak naprawdę miały polegać akcje dywersyjne, dlatego ich prawie... nie było.

Czytając Gniewną gwiazdę wynudziłam się niemiłosiernie, autorka w pocie czoła nadrabiała to swoim charakterystycznym, poetyckim stylem, który niemalże zakrywa wszelkie wady powieści. Plastyczne opisy, kwieciste zdania, genialnie oddane w tłumaczeniu Anny Klingofer, jednak zdarzały się takie momenty, gdzie Young wyraźnie nie miała o czym pisać, dlatego od czasu do czasu dodawał kilka absolutnie zbędnych deskrypcji. Nie popisała się również w kwestii bohaterów; nieustannie myliłam Molly z Mercy, Ash z Wolnych Jastrzębi nie odgrywała większej roli, całkowicie zmarnowany potencjał Auriel, dziewczyny czytającej przyszłość z gwiazd, gdzieś w tle postacie Creeda, Tommo, Emmi czy Lugh. Elementem dodającym smaczku był motyw zdrajcy w grupie i nawet kiedy poszlaki wskazywały na jedną, konkretną osobę, to do samego końca pozostałam w stanie niepewności. 

A cóż to było za zakończenie; moment rewelacji, plany kruszące się pod stopami Saby, wszystko to na raz. Z jednej strony bardzo podobała mi się nieprzewidywalność ostatnich kilkudziesięciu stron, z drugiej jednak mam wrażenie, że wydarzenia następowały po sobie zbyt szybko, ledwie rozwinięte zaraz zostawały zastępowane przez kolejne i przez to odniosłam wrażenie niepotrzebnego pośpiechu. 

Dla mnie Moira Young za wysoko postawiła sobie poprzeczkę pierwszym tomem, przez co wraz z kolejnymi oczekiwałam o wiele więcej, niż w rzeczywistości dostawałam. Fascynacja światem przedstawionym nie opuściła mnie nawet i z ostatnią stroną, nadal będąc gdzieś ze mną. Naprawdę widzę w tej pozycji filmowy potencjał, który dostrzegł reżyser Ridley Scott (w pewnym sensie przypomina mi nawet Mad Max: Na drodze gniewu - może z odrobinę mniejszym rozmachem). Szczerze i z całego serca polecam Wam tom pierwszy, a resztę radzę czytać według własnego uznania. 

"Chłopiec stworzony ze światła dnia, złoty jak słońce, dziecko serca naszej matki. Dziewczynka, ja, ciemna jak noc, urodzona w cieniu brata."

Moja ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz