czwartek, 30 lipca 2015

"Po zmierzchu", Alexandra Bracken




Tytuł oryginalny: In the Afterlight
Seria/cykl wydawniczy: Mroczne umysły #3
Wydawnictwo: Otwarte

W Mrocznych umysłach zakochałam się od pierwszych stron, całkowicie i bez reszty dając się porwać przerażającemu, jednak, w jakiś sposób, uzależniającemu światu Alexandry Bracken. W dwóch poprzednich tomach czarowała dobrze dobranymi słowami, płynnie przechodząc od jednych skrajnych emocji do drugich, porywając czytelnika ze sobą. Nie wyolbrzymiam, mówiąc, że nie potrafiłam się od nich oderwać. W moim mniemaniu autorka postawiła sobie naprawdę wysoką poprzeczkę. Teraz pytanie, czy udało jej się tę poprzeczkę po raz kolejny przeskoczyć?

Po bombardowaniu Los Angeles głównym celem Ruby stanie się znalezienie bezpiecznego schronienia, w którym od razu, razem z towarzyszącymi jej dziećmi i agentami, będzie mogła zacząć planować wyzwolenie obozów. Wyznaczy sobie również kolejne, niemalże dorównujące wagą priorytetowemu, zadanie - odszukanie i sprowadzanie matki Clancy'ego, ich jedynej nadziei dotyczącej wyników badań w kwestii "leczenia" osób posiadających zdolności nadprzyrodzone. Jednak nawet w obliczu ostatecznej bitwy będzie musiała liczyć się z przeszkodami: nieufnością, kiełkującą zdradą, kolejnymi utajonymi przez przyjaciół faktami, różnicami w zdaniach, odmiennych decyzjach. Prezydent Gray planuje zlikwidowanie "placówek rehabilitacyjnych", tym samym na zawsze wymazując ich istnienie. Tym razem dla Ruby to będzie walka z czasem.

"To trochę tragiczne, co? Dać komuś jedyną rzecz, której desperacko pragnie, wiedząc, że ma moc, by go zniszczyć."

Przed lekturą fakt, że Bracken sprezentuje mi fenomenalny i wstrząsający finał, był dla mnie czymś oczywistym. Po zmierzchu nie szczędzi drastycznych wizji, które przywodzą na myśl zbrodnie hitlerowskie i obozy zagłady, a stosunek ogółu ludności względem osób z nadprzyrodzonymi zdolnościami od razu kojarzy się z antysemityzmem. Autorka potraktowała temat na tyle poważnie, by szokować czytelnika i zmusić go do przemyśleń. Raz wywołuje całe spektrum emocji, innymi razy otępienie. Na naszych oczach kreśli mroczny, przerażający świat, naturalistycznie portretując okrutne realia obozów i bezwzględności dorosłych.

W Nigdy nie gasną bardzo spodobała mi się niejednoznaczna postać Ruby, jej niekończące się, wewnętrzne konflikty i ta przedziwna, wszechogarniająca potrzeba sięgnięcia w ciemność, równoważona z chęcią pozostania w świetle. W tym tomie jej charakter stosunkowo się stabilizuje (aczkolwiek ich miejsce zastępują lunatykowanie oraz luki w pamięci - przeogromnie intrygujący wątek) i z jednej strony to dobrze. Dziewczyna staje się bardziej pewna siebie oraz swoich umiejętności, z podejście "nie mogę tego zrobić" przechodzi do "kiedy mogę już zacząć działać?"; w pełni poznaje swoje umiejętności, a korzystanie z nich staje się dziecinnie proste. Z drugiej strony, brakuje mi tych rozterek względem własnych zdolności i wykorzystywania ich do własnych (niekiedy egoistycznych) celów. Mam nawet wrażenie, jakby tego wątku wogóle nie było, jakby autorka całkowicie o nim zapomniała.

"Nieraz zastanawiałam się, jak musi boleć serce, które tak głęboko wszystko odczuwa, które nie potrafi ukryć nawet największych sekretów."

Nie chcę mówić, że Ruby była protekcjonalna względem Liam'a, lecz często właśnie na to zakrawały ich relacje. Miałam wrażenie, że traktowała go jako kogoś słabszego, co w ogromnej mierze wynikało z jej troski. Jednak dbanie o kogoś nie musi być równoznaczne z umniejszaniem umiejętności drugiej osoby, jak przekonałam się niedawno przy okazji lektury Wielkiego Błękitu, a tam relacji Arii oraz Perry'ego. Powszechnie wiadomo, że z Liam'a można czytać jak z otwartej księgi, że zawsze szuka dobra w innych, często nadmiernie im ufając. O czym Ruby zapomina - że chłopak jest niebieski, również uciekł z obozu, również wiele przeszedł, również doświadczył okrucieństwa, widział je na własne oczy, a mimo to przeżył. O tym, zdaje się, nie pamięta nawet sama autorka. Choć, muszę przyznać, ich relacje niezmiennie wzruszają, wciąż doprowadzają do łez i sprawiają, że czytelnik nie potrafi złapać oddechu.

Sądzę, że to kosztem rozwoju przyjaźni starszego Stewarta z Ruby, w jej związek z Liam'em wkrada się niedopracowanie. To Cole'a traktuje jako równego sobie, to z nim planuje akcje, jemu ufa, z nim trenuje. Niewątpliwie on sam jest godną uwagi postacią, lecz to Clancy wyjątkowo przykuł moją uwagę. Młody Gray, który zrobił tyle obrzydliwych rzeczy, a jednak w tej części odezwał się we mnie jakiś niespotykana wcześniej chęć uczłowieczenia tego potwornego nastolatka. Zdaję sobie sprawę, że tutaj akurat najmniej dostajemy z jego charakterku, aczkolwiek dopiero teraz zwróciłam uwagę jakiż on intrygujący. Zadaje Ruby niewygodne pytania, m.in dotyczące kuracji. Czyż pozbycie się swoich umiejętności nie będzie przyznaniem dorosłym racji, a tym samym uznaniem siebie za defekt, coś wadliwego i wymagającego naprawy?

"- Nie czas, by zmieniać samą siebie i dopasowywać się do świata. - Głos Clancy'ego był cierpki od myśli, które wrzały mu pod skórą. - To świat powinnaś zmieniać. Walczyć o rzeczywistość, która cię zaakceptuje i w której będziesz mogła istnieć taka, jaka jesteś. W której nikt nie otworzy ci głowy skalpelem, by cię zniszczyć."

Jednak w tym wszystkim wkrada się za dużo chaosu, wiele wątków schodzi na boczny tor (jak wyżej wspomniane kwestia poruszona przez Clancy'ego). Zaczynając lekturę nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak mało pamiętam z poprzedniego tomu, a autorka nie kwapi się, by zapełnić luki w pamięci. Dosyć szybko udaje mi się zorientować w fabule, lecz nie można tego samego powiedzieć o wartościowaniu faktów. Miałam problem z określeniem priorytetów Ruby, poza tym, Bracken wiele rzeczy traktuje jako sprawy oczywiste, podczas gdy dla mnie wcale takie nie były (np. skąd bierze swe źródło Psi, czy to kwestia uwarunkowania genetycznego, czy też czynników zewnętrznych, czy może czegoś jeszcze innego - dla bohaterów nie jest to sprawa oczywista, a mimo tego schodzi na dalszy plan). Nie ukrywam, że nieco przeszkadzało mi to w lekturze. Sama fabuła nie obfitowała w wiele interesujących wydarzeń, aczkolwiek nie zbrakło charakterystycznych dla tego cyklu zwrotów akcji, zmuszających do dalszego czytania.

Uważam, że Po zmierzchu to bardzo dobra pozycja, jedynie zestawiając ją ze swoimi poprzedniczkami trochę traci. Zawiera w sobie wiele cech, które pokochałam przy pierwszych dwóch tomach - niezwykle realistyczny i szczegółowy obraz świata, prawdziwe i czyste emocje, które czytelnik czuje tuż pod skórą, elektryzujący związek Ruby i Liam'a, intrygujące oraz wielowarstwowe postacie, mnóstwo motywów zmuszających do przemyśleń i wywołujących ciarki na plecach oraz finał trzymający w napięciu. Bo cóż to było za rozwiązanie akcji - widziałam wszystko oczami protagonistki, byłam wszędzie tam, gdzie ona, wykonując te same czynności. Na to wszystko cień kładzie pobłażliwe traktowanie niektórych wątków oraz rysy na charakterystyce Ruby. Szczerze polecam zapoznanie się z całym cyklem, bo jest to jedna z tych historii, które zostają z nami na bardzo długo, zawsze skrywając się w zakamarkach naszych myśli. W końcu, mroczne umysły nigdy nie gasną po zmierzchu.

"Cały mój świat pochylił się w jego stronę. Było we mnie mnóstwo pustych przestrzeni, z czego najwyraźniej nie zdawałam sobie sprawy, póki się nie pojawiał, by je wypełnić."

Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz