sobota, 1 sierpnia 2015

"Zaproszenie na egzekucję", Vladimir Nabokov




Nie wiem, czy w ogóle jest sens recenzować klasyki, dlatego Zaproszenie na egzekucję, moje pierwsze spotkanie z Nabokovem, to raczej wyraz bezbrzeżnej adoracji oraz podziwu: dla kunsztu, dla stylu i dla wykończenia; a także pewien zarys czego można się spodziewać, gdyż ja sama tego nie wiedziałam. Już w pierwszych rozdziałach widać mnogość wzorców, z których czerpią współcześni pisarze - bo jest co czytać i czym się zachwycać.

Z drobnych, niby mimochodem rzuconych, aluzji, możemy domyślić się, że rzecz dzieje się w przyszłości. Nabokov rezygnuje jednak z futurystycznych wizji, typowych dla literatury z gatunku sci-fi, malując przed oczami czytelnika rzeczywistość w szarych barwach, gdzie mamy do czynienia z wyniszczaniem się społeczeństwa. Świat przedstawiony nie ma żadnych cech szczególnych, krajobrazy "charakteryzują się" monotonią, trudno odróżnić od siebie poszczególne domy, ulice, nie wspominając o szarej masie ludzi pozbawionych indywidualności.

Posiadanie wyróżników jakkolwiek świadczących o nieprzenikalności czy nieprzezroczystości we własnej osobowości, to jest w dowolny sposób kontrastujących z bezbarwnym tłumem, uważane jest za pierwszorzędną zbrodnię. I to karaną śmiercią. Ofiarą tego absurdalnego wyroku zostaje Cyncynat C. - w myśl słów piosenki Meli Koteluk tak bezlitośnie niepospolity. Główny bohater to jedyna persona posiadająca cechy indywidualne, niezlewająca się z resztą postaci. Umieszczony w twierdzy, z której nie ma ucieczki, za jedyne towarzystwo mając natrętnego strażnika, niepotrzebnie miłego dyrektora więzienia z jego uroczą córką, Emmoczką, nerwowego adwokata i pełnego rezerwy bibliotekarza, oczekuje na dzień swojej egzekucji. Której termin, naturalnie, nie jest mu znany.

"Wygięcie mojego kręgosłupa obliczone zostało tak dokładnie, tak tajemniczo. Czuję w łydkach tyle mocno nawiniętych wiorst, które mógłbym jeszcze przejść w życiu. Moja głowa jest taka wygodna..."

Świat przedstawiony istnieje na granicy jawy i snu; często obydwie formy tracą swoje kształty, zlewając się ze sobą i to już do czytelnika należy rozeznanie w sytuacji. Mamy na przykład dwóch Cyncynatów - zewnętrzny, którego czyny widzimy, i ukryty, który w rzeczywistości odzwierciedla jego prawdziwe zamiary. By wyłożyć to prościej: autor traktuje podświadomość jako oddzielny byt. Taki brak rozdzielenia dostrzegamy niekiedy w narracji trzecioosobowej, która płynnie przechodzi w myśli wyrażone w pierwszej osobie przez naszego bohatera, czy w samych postaciach, bez cech charakterystycznych. Strażnik nagle może stać się adwokatem, a ten z kolei dyrektorem. Sprawia to wrażenie, jakoby sam narrator miał niemały problem z rozróżnieniem ludzi.

W postaciach poza-Cyncynatowych dostrzegamy kicz i przerysowanie. Nabokovowi naturalnie przychodzi posługiwanie się ironią, którą wplata do świata przedstawionego. I tak absurd zakrawa na absurd, lokaje skaczą przez stoły, otyły mężczyzna nagle staje się mistrzem akrobacji, a przychodząc w odwiedziny do więźnia rodzina zabiera ze sobą obowiązkowy zestaw mebli. Czytelnik doskonale zdaje sobie sprawę z niedorzeczności sytuacji, w czym pomaga autor, rezygnując z subtelności i wychodząc daleko poza granice dzielące codzienność oraz sztukę teatralną. Poniekąd świat wykreowany przez Nabokova jest sceną, na której nie brak przerysowanych karykatur szablonowych postaci. Na taką bez ogródek stosowaną ironię warto się napatrzeć, traktując ją jako rodzaj sekretu dzielonego z samym twórcą, niedostępnego dla bohaterów.

"Co ci powiem? - (...) - Co ty mi powiesz? Pomimo wszystko kochałem cię i będę cię kochał - na kolanach, z ramionami ściągniętymi do tyłu, pokazując katu pięty i naprężając gęsią szyję - wszystko jedno, nawet wtedy. I potem - może przede wszystkim potem - będę cię kochał i kiedyś dojdzie między nami do prawdziwych, wyczerpujących wyjaśnień - i wtedy już jakoś dopasujemy się do siebie, zetkniemy właściwymi krawędziami, rozwiążemy łamigłówkę: przeprowadzić z takiego to do takiego punktu... tak, żeby ani razu... albo - nie odrywając ołówka... albo jeszcze jakoś inaczej... połączymy, przeprowadzimy i postanie ze mnie i z ciebie ten jedyny w swoim rodzaju nasz wzór, do którego tak tęsknię."

W końcu dochodzimy do kunsztu pióra, finezji, z jaką autor kreśli kolejne zdania, bawiąc się słowem. Nabokov niejednokrotnie stosuje personifikację względem rzeczy martwych, dlatego często mimo pozornej nieruchomości przedmiotów, czytelnik posiada nieustanne wrażenie ruchu, jakby fikcja opływała go nieprzerwanym strumieniem. Zaproszenie należy do jednej z tych pozycji, w których pragniemy się zaczytywać bez końca, kilkakrotnie wracać do tych samych akapitów, z niedowierzaniem i zachwytem, rozpływać się w prozie twórcy, w której Nabokov pieczołowicie dobiera słowa, co odbija się w każdym zdaniu.

Jak na pierwsze spotkanie chyba nie mogłam wybrać lepszej pozycji - jestem zakochana, oczarowana, a przede wszystkim pełna podziwu. Pisarz tworzy niepokojącą wizję rozpadającego się świata, w której brak indywidualności, a wszelkie przejawy niesubordynacji w postaci cech osobowych są natychmiast tłumione. Zewsząd przebija się ironia i kicz w zachowaniach postaci, razem z Cyncynatem z pobłażliwością spoglądamy na teatralną rzeczywistość. Z politowaniem, ale i ze strachem, bo na naszych czach dokonuje się degradacja społeczeństwa. Jednocześnie wciąż nie wiemy, czy główny bohater istnieje w sferze marzeń czy rzeczywistości, gdyż granice między obiema się zacierają; Zaproszenie na egzekucję nie zna pojęcia form, ograniczeń, rozdzielania, gdyż wszystko istnieje na tej samej płaszczyźnie. Surrealistyczna wizja Nabokova intryguje, a mistrzowski warsztat pisarki, z kunsztownymi zdaniami i bogactwem języka, wciąż zachwyca od nowa. Warto dać się porwać i zgłębić pozorne niedopowiedzenia oraz zbadać przedziwny deficyt granic.

"... i koniec końców należałoby to rzucić i rzuciłbym, gdybym się trudził dla kogokolwiek spośród żyjących teraz, skoro jednak nie ma na świecie ani jednego człowieka umiejącego mówić moim językiem; albo krócej: ani jednego człowieka umiejącego mówić; albo jeszcze krócej: ani jednego człowieka - to przychodzi mi troszczyć się tylko o siebie, o tę siłę, która każe mi się wypowiedzieć."

Moja ocena: 9/10 (dlaczego nie 10/10? odwołanie do skali ocen)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz