piątek, 15 kwietnia 2016

"The Winner's Kiss" (Niezwyciężona #3), Marie Rutkoski [BEZ SPOILERÓW]



POJEDYNEK | ZDRADA | THE WINNER'S KISS
Nie spoileruję poprzednich tomów.

Pozycje Marie Rutkoski powinny przychodzić z ostrzeżeniem. Z wielkim, ogromnym napisem, najlepiej ze dwa razy powtórzonym, żeby do czytelnika należycie dotarło. Na nieszczęście utrzymywanych w tak słodkiej nieświadomości osób (czyt. mnie) żadna przestroga się nie pojawiała. A powinna dotyczyć tego, że czytania pod absolutnym pozorem nie należy zaczynać, jeśli 1) następnego dnia mamy coś naprawdę ważnego, a pracę najlepiej byłoby wykonać właśnie dzisiaj 2) dwa dni wcześniej też lepiej nie zaczynać 3) bądźmy szczerzy, najlepiej od razu zrobić z tego tydzień, bo co najmniej tyle nam zajmie początkowa próba otrząśnięcia się po lekturze. The Winner’s Kiss niszczy wszelkiej maści poczucie obowiązku, zdrowy rozsądek i te resztki serca, które pozostały nam po poprzednich tomach Niezwyciężonej. Oczywiście, to kwalifikuje pozycję jako jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałam.

Dla nich wszystko zaczęło się od targu niewolników. Kestrel, jako Valorianka, zwyciężczyni, miała do tego absolutne prawo – kupić czyjeś życie. Arin nie miał wyboru, żaden Herrańczyk go nie miał, gdy wojowniczy lud podbił jego półwysep. Dziewczyna wolna, uprzywilejowana, bogata i chłopak zniewolony, przegrany, stracony.

Jak poprzednie części plasowały się w kategorii powieści napędzanych charakterystyką postaci i intrygami, tak The Winner’s Kiss oferuje to samo, wzbogacając się jednak o nowy element – wojnę. Bitwy morskie i lądowe, fortele, taktyki i plany wojenne, strategie, próba przechytrzenia przeciwnika, a wszystko to oddane z dynamiką, z zachowaniem suspensu, z doprowadzającą do granicy wytrzymałości gradacją napięcia. Osoby nieco zawiedzione brakiem realnej akcji w poprzednich częściach będą zachwycone nowym dodatkiem. Rutkoski wciąż zachowuje ducha serii, choć atmosfera diametralnie się zmienia. Z resztą, to cecha charakterystyczna Niezwyciężonej: kolejne tomy zawsze zwiastują coś nowego, z jednoczesnym zachowaniem podstaw, trzonowego zamysłu.


Mam wrażenie, jakby tutaj autorka jeszcze głębiej weszła w kulturę poszczególnych nacji, z naciskiem na sztukę wojenną (niuanse w planowaniu strategii, w obchodzeniu się z ludnością, w metodach zapewniających bezpieczeństwo w przekazywaniu tajnych informacji, w barwach wojennych). Z tego elementu nie robi też nie wiadomo jakiego elaboratu, obyczajowość staje się dodatkiem, wplecionym między zdania, niby przypadkiem zaznaczającym swoją obecność. Pomimo, że The Winner’s Kiss nie należy pod tym względem do gigantów, to obraz świata przedstawionego wydaje mi się na tyle szeroki, na tyle zintegrowany z fabułą, na tyle naturalny, że nie potrzebowałam od niego niczego więcej.

Z Niezwyciężoną nierozerwalnie łączy się kwestia religii Herranu. Wydawałoby się, że ich liczni bogowie oraz związane z nimi przekazy przynależą jedynie do mitologii i zapuszczonych świątyń, jednak finalny tom serii bardziej niż inne wskazuje na nienaruszalną ich obecność w mentalności półwyspu. Niezachwiana wiara Arina w boga śmierci, swoistego rodzaju prowidencjalizm, gdzie bohater ma pewność co do boskiej ingerencji w jego czyny, w jego los sprawia, że czytelnik sam zaczyna ufać przekonaniom chłopaka. W pewnym momencie trudno rozdzielić, co należy do zwykłego zrządzenia losu, a co do obecności sił wyższych.

Między innymi kwestia wojny i religii wymuszają na powieści patetyczny styl, lecz nie jest on wymuszony czy nienaturalny. Rutkoski swoim stylem tka nowe światy, obezwładniające doznania, przemyślane dialogi. Całość przypomina rozgrywkę szachów czy – robiąc już nawiązanie do trylogii – partię kłów i żądeł, gdzie kolejne ruchy wymagają myślenia kilka kroków wprzód. Czasami słowa są tu tylko słowami, drzewo drzewem, rzeka rzeką, kamień kamieniem, a czasami wypowiadane słowo wykracza poza swoją definicję, zwiastuje drugie dno i odmienne znacznie. Symbolika odgrywa niezwykle istotną rolę w wielowarstwowej fabule, co stanowi nie lada gratkę dla miłośników analizowania literatury, uważnej lektury.


Poważny ton powieści Rutkoski przebija m.in. postacią Roshara, za pancerzem sarkazmu skrywającego realną troskę, swoje prawdziwe uczucia, dające o sobie znać w mroku nocy, przy blasku świecy. Żongluje wyzwiskami, docinkami, samouwielbieniem z humorem, z lekkością, z niewymuszoną zażyłością do pozostałych bohaterów. Nigdy nie spodziewałam się, że element humorystyczny z taką łatwością odnajdzie się w Niezwyciężonej, która przez większość czasu doprowadzała mnie raczej do czegoś na skraju rozpaczy i histerii (wiecie, w tym dobrym, odczuwam-tę-powieść-całym-sercem-i-to-tak-bardzo-boli sensie). Jak widać, pisarka w swej wszechstronności dokonała niemożliwego.

Co do kwestii, które bolą – możecie zgadywać, jak się nazywają. Arin i Kestrel są nie tylko postaciami o wręcz idealnej, pożądanej w niewyidealizowanych wątkach romantycznych dynamice, lecz i wartościami samymi w sobie. Siłą młodej Valorianki nigdy nie była klinga miecza czy tężyzna fizyczna, a spryt, ostry niczym sztylet umysł stratega, zabójczy w swej trafności, lodowaty w kalkulacji, nieomylny we wprowadzaniu w błąd, i to nie tylko bohaterów, ale również samych czytelników. Natomiast Arin sam mógłby być bogiem śmierci, do niego należy walka, sprawność we władaniu orężem, odnajdywanie się na polu bitwy, pewna porywczość i transparentność w uczuciach. Nawzajem wydobywają z siebie to, co najlepsze, ale również to, co najgorsze. Z nimi nic nie przychodzi łatwo, w końcu pochodzą z dwóch wrogich nacji, ograniczają ich kwestie polityczne, sojusze. Nie są bohaterami sztampowego romansidła, gdzie miłość zawsze zostaje ustawiona na piedestale; nie, tutaj o głos walczą kwestie narodowowyzwoleńcze, gdzie pierwszeństwa domaga się ojczyzna. Z tego rodzą się niedopowiedzenia, przemilczenia, brak konsensusu – najgorsze w tym wszystkim jest to, że każde z nich chce dla drugiego dobrze, a nigdy im to nie może wyjść. Właśnie dlatego tomy Niezwyciężonej aż proszą o bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze ścianą.


Nigdy nie oceniam powieści na maksymalną ilość gwiazdek, lecz The Winner’s Kiss jako perfekcyjne domknięcie wszelkich wątków, wymarzone zwieńczenie serii i ostateczne dorzucenie odrobiny słodyczy do gorzkiego romansu sobie na to zasłużyło. Finalny tom stanowi esencję całej trylogii, w swym kunszcie stylu, finezji charakterystyki bohaterów, subtelności złożonych relacji, przemyślanych dialogach, dynamice akcji i postaci. Nie mogę przestać myśleć o symbolice, o drugich dnach, o paralelach, lecz przede wszystkim wypełnia mnie bezbrzeżna wdzięczność, że miałam okazję zagłębić się w tak osobliwą lekturę, że mogłam usłyszeć głos Rutkoski w gatunku historycznego fantasy w najwyborniejszym wydaniu. Ta pozycja angażuje czytelnika, utrzymuje go w nieznośnej wręcz niepewności, antycypacji od początku do końca. Domaga się całkowitej uwagi, natomiast ja z całą stanowczością pozwoliłabym jej się uwieść drugi, trzeci, a nawet dziesiąty raz.


PS Tak przy okazji to szykuję się również do wpisu bardziej zbliżonego do dyskusji po lekturze, spojlera w najczystszej postaci, gdzie będę mogła szczegółowo i bez powstrzymywania się omówić całość. Ale takie ekscesy to chyba bliżej polskiej premiery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz