poniedziałek, 11 kwietnia 2016

"Upadające królestwa", Morgan Rhodes



Wojnę wyczuwa się w powietrzu. W powoli rosnącym niezadowoleniu ludu, władcach z niepokojem kręcących się na swoich tronach, w schadzkach pod osłoną nocy, w mignięciu stali, na ułamek sekundy wychylający się spod połów płaszcza. Od lat kumulujące się w społeczeństwie poczucie niesprawiedliwości odbija się, niczym w lustrze, na obliczach arystokracji, osób u władzy. Nie, nie mogą zaatakować tak po prostu. Potrzebny jest pretekst, iska, która w zetknięciu z lontem doprowadzi do tego, że cały świat stanie w ogniu.

Dawniej Mytica stanowiła jedną całość, jednak ciężka wojna i z trudem osiągnięty konsensus doprowadził do podziału krainy na trzy królestwa – urodzajny i słoneczny Auranos, zabiedzoną i chylącą się ku upadkowi Paelsia oraz zimny i nieprzyjazny Limeros. Po latach pokoju sytuacja między nacjami ponownie staje się bardzo napięta. Wystarczy zabójstwo przypadkowego Paelsianina, by kolejna wojna zapukała do drzwi Mytici.

Upadające królestwa były wszystkim, czego się nie spodziewałam.

Zabierając się za high fantasy zawsze oczekuję pewnego poziomu, który będzie reprezentować autor; przynajmniej, albo zwłaszcza, w takiej kwestii, jak obraz świata przedstawionego. Morgan Rhodes kompletnie zignorowała kwestie różnorodności między nacjami, a praktycznie każdą dziedzinę życia wybranego królestwa można streścić w dwóch słowach. Auranos poznajemy jedynie od strony bogatej arystokracji w postaci księżniczki Cleiony i jej troskliwej rodziny. Limeros również charakteryzują warstwy u władzy, chociaż tam królewski syn Magnus żyje w zimnym pałacu wraz z despotycznym i skąpym ojcem oraz słodką siostrą Lucią, posiadającą zdolności magiczne. Natomiast w Paelsi panuje wszechobecna nędza, głód i rodzący się bunt; dopiero tam czytelnik naprawdę wchodzi między ludzi i może podpatrzeć ich w codziennych czynnościach.

Nastroje w każdym z państw silnie wpływają na portrety psychologiczne postaci i pod tym względem spotykamy się z dużą wariantywnością. Niestety, są to osobowości dosyć płaskie i sztampowe. Cleo zalicza się do grona rozpieszczonych, naiwnych księżniczek, jednak w obliczu wojny jeszcze dobitniej poznaje znaczenie słowa strata. Wyidealizowana nastolatka, z niewiadomych przyczyn rozkochująca w sobie niekończące się rzesze wielbicieli. Narracja z jej punktu widzenia nie należała do moich ulubionych, chociaż nie miałam ochoty unikać jej tak, jak Jonasa – paelsiańskiego buntownika, który sprawiał wrażenie przygłupiego osiłka. Najciekawsze fragmenty należały zdecydowanie do Magnusa i Lucii, jako że w nich widzę największy potencjał, być może ze względu na wyniszczające psychikę warunki, w jakich przyszło żyć chłopakowi i niebezpieczne kuszenie mocy, spoczywające w rękach dziewczyny.


Nim Rhodes należycie rozpoczęła snucie opowieści o trzech krainach, zrobiła całą listę postaci pojawiających się podczas lektury. Jednak tylko wymienione cztery miały jeszcze coś istotnego do powiedzenia, a reszta znika gdzieś w tle, splatając się w niemożliwą do zidentyfikowania masę. Strata drugoplanowych postaci niespecjalnie boli, ponieważ ich znaczenie dla gwiazd tej powieści nie zostało z należytą wagą podkreślone. Nie ratują ich nawet żadne relacje – więzy rodzinne, przyjaźnie czy zauroczenia. Tuż obok typowego, szablonowego i nienaturalnie sztucznego „uczucia” (nawet trudno nazwać to porywem serca, bo ku podobnemu zrywowi nie było żadnych podstaw) pojawia się wątek jednostronnej miłości kazirodczej, bądź co bądź, raczej szokującej jak na gatunek Young Adult.

Trudno jednak wymagać od autorki genialnego i zachwycającego w obfitości detali świata, gdy 90% tekstu stanowią dialogi. Chociaż zawsze sprawdzają się jako fantastyczne źródło informacji o bohaterach, to nie otrzymujemy niemalże niczego z subtelności przeżyć wewnętrznych, nie mówiąc już o samych opisach krajobrazów, ubiorów czy wydarzeń. Kilka z przygód bohaterów zostało sformułowanych w jednym akapicie podsumowania, bez gradacji napięcia związanej z rozpisanym niebezpieczeństwem. Patrząc na element braku opisowości nie trzeba go oceniać jednoznacznie pejoratywnie – dobrze wpłynęło to na dynamikę powieści i sprawiło, iż okazała się ona lekką i szybką lekturą.

Upadające królestwa zostały przeznaczone dla wielbicieli fantasy, którzy nie potrafią wysiedzieć w miejscu. Akcja goni tutaj akcję, w narracji Morgan Rhodes przeskakuje między trzema królestwami i zawsze wybierze to, gdzie akurat dzieje się najwięcej. Spoglądający krzywym okiem na dłuższe opisy czytelnicy mogą odetchnąć z ulgą, gdyż zamiast nich dostaną podróże, przygotowania do nieuchronnie zbliżającej się wojny, zbrojne utarczki i pałacowe intrygi. Chociaż magia w Mytice należy bardziej do sfery legend i bajek opowiadanych dzieciom na dobranoc, obecność Lucii i czarownicy w czerwieni przywracają nadzieję na pogłębienie wątku paranormalnego. Pomimo spłycenia wielu wątków nie spisuję tej pozycji na straty i z chęcią dam jej kolejną szansę w tomie drugim.

Tytuł oryginalny: Falling Kingdoms
Seria/cykl wydawniczy: Falling Kingdoms #1
Wydawnictwo: Gola

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz