Wojnę
wyczuwa się w powietrzu. W powoli rosnącym niezadowoleniu ludu, władcach z
niepokojem kręcących się na swoich tronach, w schadzkach pod osłoną nocy, w
mignięciu stali, na ułamek sekundy wychylający się spod połów płaszcza. Od lat
kumulujące się w społeczeństwie poczucie niesprawiedliwości odbija się, niczym
w lustrze, na obliczach arystokracji, osób u władzy. Nie, nie mogą zaatakować
tak po prostu. Potrzebny jest pretekst, iska, która w zetknięciu z lontem
doprowadzi do tego, że cały świat stanie w ogniu.
Dawniej
Mytica stanowiła jedną całość, jednak ciężka wojna i z trudem osiągnięty
konsensus doprowadził do podziału krainy na trzy królestwa – urodzajny i
słoneczny Auranos, zabiedzoną i chylącą się ku upadkowi Paelsia oraz zimny i
nieprzyjazny Limeros. Po latach pokoju sytuacja między nacjami ponownie staje
się bardzo napięta. Wystarczy zabójstwo przypadkowego Paelsianina, by kolejna
wojna zapukała do drzwi Mytici.
Upadające
królestwa były wszystkim, czego się nie spodziewałam.
Zabierając
się za high fantasy zawsze oczekuję pewnego poziomu, który będzie reprezentować
autor; przynajmniej, albo zwłaszcza, w takiej kwestii, jak obraz świata
przedstawionego. Morgan Rhodes kompletnie zignorowała
kwestie różnorodności między nacjami, a praktycznie każdą dziedzinę życia
wybranego królestwa można streścić w dwóch słowach. Auranos poznajemy jedynie
od strony bogatej arystokracji w postaci księżniczki Cleiony i jej troskliwej
rodziny. Limeros również charakteryzują warstwy u władzy, chociaż tam królewski
syn Magnus żyje w zimnym pałacu wraz z despotycznym i skąpym ojcem oraz słodką
siostrą Lucią, posiadającą zdolności magiczne. Natomiast w Paelsi panuje
wszechobecna nędza, głód i rodzący się bunt; dopiero tam czytelnik naprawdę wchodzi między ludzi i może
podpatrzeć ich w codziennych czynnościach.
Nastroje
w każdym z państw silnie wpływają na portrety psychologiczne postaci i pod tym
względem spotykamy się z dużą wariantywnością.
Niestety, są to osobowości dosyć płaskie
i sztampowe. Cleo zalicza się do grona rozpieszczonych, naiwnych
księżniczek, jednak w obliczu wojny jeszcze dobitniej poznaje znaczenie słowa strata. Wyidealizowana nastolatka, z
niewiadomych przyczyn rozkochująca w sobie niekończące się rzesze wielbicieli. Narracja
z jej punktu widzenia nie należała do moich ulubionych, chociaż nie miałam
ochoty unikać jej tak, jak Jonasa – paelsiańskiego buntownika, który sprawiał
wrażenie przygłupiego osiłka. Najciekawsze fragmenty należały zdecydowanie do Magnusa i Lucii, jako że w nich widzę największy potencjał, być
może ze względu na wyniszczające psychikę warunki, w jakich przyszło żyć
chłopakowi i niebezpieczne kuszenie mocy, spoczywające w rękach dziewczyny.
Nim
Rhodes należycie rozpoczęła snucie opowieści o trzech krainach, zrobiła całą
listę postaci pojawiających się podczas lektury. Jednak tylko wymienione cztery
miały jeszcze coś istotnego do powiedzenia, a reszta znika gdzieś w tle, splatając się w niemożliwą do
zidentyfikowania masę. Strata
drugoplanowych postaci niespecjalnie boli, ponieważ ich znaczenie dla
gwiazd tej powieści nie zostało z należytą wagą podkreślone. Nie ratują ich
nawet żadne relacje – więzy rodzinne, przyjaźnie czy zauroczenia. Tuż obok
typowego, szablonowego i nienaturalnie sztucznego „uczucia” (nawet trudno
nazwać to porywem serca, bo ku podobnemu zrywowi nie było żadnych podstaw)
pojawia się wątek jednostronnej miłości kazirodczej, bądź co bądź, raczej
szokującej jak na gatunek Young Adult.
Trudno
jednak wymagać od autorki genialnego i zachwycającego w obfitości detali
świata, gdy 90% tekstu stanowią dialogi.
Chociaż zawsze sprawdzają się jako fantastyczne źródło informacji o bohaterach,
to nie otrzymujemy niemalże niczego z
subtelności przeżyć wewnętrznych, nie mówiąc już o samych opisach krajobrazów,
ubiorów czy wydarzeń. Kilka z przygód bohaterów zostało sformułowanych w
jednym akapicie podsumowania, bez gradacji napięcia związanej z rozpisanym
niebezpieczeństwem. Patrząc na element braku opisowości nie trzeba go oceniać
jednoznacznie pejoratywnie – dobrze wpłynęło to na dynamikę powieści i sprawiło, iż okazała się ona lekką i szybką lekturą.
Upadające królestwa
zostały przeznaczone dla wielbicieli
fantasy, którzy nie potrafią wysiedzieć w miejscu. Akcja goni tutaj akcję,
w narracji Morgan Rhodes przeskakuje między trzema królestwami i zawsze
wybierze to, gdzie akurat dzieje się najwięcej. Spoglądający krzywym okiem na
dłuższe opisy czytelnicy mogą odetchnąć z ulgą, gdyż zamiast nich dostaną
podróże, przygotowania do nieuchronnie zbliżającej się wojny, zbrojne utarczki
i pałacowe intrygi. Chociaż magia w Mytice należy bardziej do sfery legend i
bajek opowiadanych dzieciom na dobranoc, obecność Lucii i czarownicy w
czerwieni przywracają nadzieję na pogłębienie
wątku paranormalnego. Pomimo spłycenia wielu wątków nie spisuję tej pozycji
na straty i z chęcią dam jej kolejną szansę w tomie drugim.
Tytuł oryginalny: Falling Kingdoms
Seria/cykl wydawniczy: Falling Kingdoms #1
Wydawnictwo: Gola