piątek, 8 kwietnia 2016

"Ember in the Ashes. Imperium ognia", Sabaa Tahir



Oprawcy i uciśnieni, uprzywilejowani i ci powoli doprowadzani do ruiny, posiadający władzę i władani – zawsze schemat wygląda tak samo. Ludność pod okupacją musi wyrzec się swojej kultury, języka, obyczajów, gwałtem podporządkować się niechcianej asymilacji, bez poszanowania podstawowych praw człowieka. Podczas gdy wielu ugina się pod stalową ręką okupanta, inni decydują się działać. Zaczyna się od kilku osób, od małej iskry, pierwszych szkiców i zarysów planów. Bo nawet w ruinie gdzieś tli się jeszcze niedopałek w popiołach, żarzący się węgiel, który jest w stanie rozpętać prawdziwy pożar.

Odkąd Scholarzy zostali wcieleni do Imperium przez Wojan, mogli zapomnieć o godnym i dostatnim życiu; to kasta biedna, nieustannie inwigilowana, niepewna jutra. Laia nigdy nie pielęgnowała silnej potrzeby zemsty na oprawcach, nie rozpalała w sobie ognia buntu. Jednak kiedy Maski zjawiają się w nocy – zawsze przychodzą w nocy – oskarżając jej brata o zdradę przeciwko Imperium, dziewczyna będzie zmuszona zwrócić się o pomoc do ruchu oporu. Rebelianci stawiają jeden warunek: uwolnią Darena, jeśli Laia jako niewolnica będzie szpiegować komendantkę Akademii Czarnego Klifu.

To tam szkolą Wojan na bezwzględne Maski, utrzymujące porządek w Imperium; stamtąd wychodzą wytrwali i niezłomni żołnierze na niemalże dożywotniej służbie. Elias, jeden z najbardziej obiecujących adeptów, już nie jest pewien, czy właśnie w roli zimnokrwistego zabójcy chciałby spędzić kolejne lata. Wkrótce przekona się, że własny los tak naprawdę nie spoczywa w jego rękach, że uczestniczy w większym planie, że obok niego gromadzą się siły, będące w stanie zniszczyć cały świat. 

"(...), jesteś żarzącym się węglem w popiele. Będziesz strzelał iskrami i palił, siał spustoszenie i niszczył."

Pustynne krajobrazy, gorące powietrze szczypiące w oczy, cała atmosfera krainy spalonej słońcem przypomina klimat The Wrath and the Dawn Renée Ahdieh. Tam inspiracją były Baśnie tysiąca i jednej nocy, czyli fuzja kultury inydjsko-perskiej, egipskiej, bliskowschodniej; Imperium ognia czerpie z podobnych źródeł, widać tu wpływ wierzeń ludowych, charakterystycznych dla religii islamu, są legendy o dżinnach, złośliwych duchach ifrytach, pustynnych ghulach. Sabaa Tahir, podobnie jak Ahdieh, bardzo subtelnie macza palce w czarnej magii. Obie autorki traktują wątek paranormalny jako dodatek do tła, kreujący atmosferę mistycyzmu i niebezpieczeństwa wywołanego wpływem sił wyższych. Magia niewątpliwie dodaje smaczku, lecz jej potencjał w pierwszym tomie zostaje jedynie delikatnie zarysowany. Może to wynikać z faktu, że narracja pierwszoosobowa – naprzemiennie z perspektywy  Eliasa i Lai – ogranicza naszą wiedzę; kulisy intryg i mrocznych czarów pozostają poza naszym zasięgiem. Retardację akcji pozostawia na dialogi i pogłębienie portretów psychologicznych postaci, natomiast przez resztę czasu zachowuje dynamizm i wytrwale trzyma w napięciu.


Z perspektywy Lai chwile niepewności związane są z jej szpiegowską misją i nieprzewidywalną okrutnością komendantki. Do Czarnego Klifu trafia jako osoba słaba, aczkolwiek trzymająca się jasno wyznaczonego celu, nawet ostatkami sił. Podobnie jak Raven Reyes, bohaterka serialu The 100, zostaje zahartowana przez cierpienie i fizyczny ból, choć sama do końca nie zdaje sobie z tego sprawy. Cała metamorfoza przebiega w ciszy, składa się drobnych detali i małych, choć decydujących, incydentów. Właśnie takie przemiany mają w sobie potęgę, są wiarygodne, lecz nade wszystko imponujące.

Skoro już na wstępie obok postaci kobiecej ukazała się również persona płci męskiej, wnioski dotyczące potencjalnego romansu nasuwają się same. Właśnie tu Tahir poniekąd zaskakuje, ale i zaskarbia sobie moją sympatię, bowiem autorka zamiast przyspieszyć tak wyczekiwany przez wielu czytelników wątek, zamiast wcisnąć go w ramy pierwszego tomu, postanawia go wręcz spowolnić. Coś jest w ich spojrzeniach, coś dostrzega się w ich gestach, coś kształtuje się w ich umysłach – ów magnetyzm od początku nie pozwala wątpić, iż są sobą zaintrygowani. Sabaa Tahir nie stara się na siłę wcisnąć w ich serca miłości, w ich usta szkielety ckliwych wyznań, ponieważ w obliczu panującego wokół nich huraganu wypadłoby to nienaturalnie.

Imperium ognia to dosyć mroczna pozycja, choć nie w ten przytłaczający sposób. Autorka poskąpiła naturalistycznych czy wręcz werystycznych opisów, mimo że okrucieństwo wpisuje się w codzienność polityki oraz mentalności Imperium. Kary cielesne, gwałt, zabójstwa z zimną krwią, pola bitwy – podobne wątki nie tworzą razem przyjemnej tematyki, a w Akademii niemalże nie sposób od nich uciec. W znaczący sposób wpływa to na psychikę Eliasa, powoli go wyniszcza, zamyka go w sobie, trawi koszmarami i mrocznymi wizjami. Jak Laię los hartuje w ogniu, tak jego zdaje się wykuwać w lodzie.


Cała powieść służy za panteon silnych postaci, aczkolwiek szczególną uwagę zwróciłam na triumf kobiet na szczycie. Poczynając od bezwzględnej Keris Veturius jako komendantki, przewodniczącej Akademii Czarnego Klifu, przez Helenę, znajdującą się w ścisłej czołówce aspirujących wojowników, jako jedyna dziewczyna-Maska; Lwicę, razem z mężem najlepszych przywódców, jakich widział ruch oporu; Sanę, posiadającą na tyle silny autorytet, by przeciwstawić się obecnemu głównodowodzącemu buntowników; skore do ryzyka w imię większego dobra służące; kończąc na Lai, która na początku nie posiada niczego z rebeliantki, będąca zaledwie (a może wręcz ) żarem w popiołach.

Oczywiście są też silne postacie męskie, takie jak Elias, jego dziadek, czy prowadzący ruchu oporu Mazen, lecz jako zażarta propagatorka girl power nie mogę powstrzymać się od podkreślenia roli płci żeńskiej. Zwłaszcza, że są to kobiety będące w stanie zmienić bieg historii w sposób jak najbardziej naturalny i zintegrowany z fabułą, bez zbędnej idealizacji czy hiperbolizacji ich zasług.

Elementami powstrzymującymi mnie przed nazwaniem pozycji wybitną są opisy. Ich zwięzłość doskonale wpasowuje się w dynamikę powieści, niemalże nieustającą akcję, jednak jako wielbicielka detali czuję się nieco zawiedziona. Zwłaszcza, że Imperium, a w nim Scholarzy, Wojanie, czy inne ludy, są w pełni efektem wyobraźni Saby Tahir, więc tylko ona jest w stanie uzupełnić wybrakowane miejsca. Kreacja świata przedstawionego została rozbudowana na tyle, by zaspokoić ciekawość czytelnika, jednak nie powala na kolana, nie obezwładnia bogactwem kultury i obfitością obyczajów. Nie jest to wada rażąca w oczy, spokojnie można obejść się bez szczegółowych deskrypcji, aczkolwiek – zwłaszcza w wątkach fantastycznych, paranormalnych – poniekąd tego właśnie oczekuję.


"Jesteście aspirantami. Wasze kroki odbijają się echem w piaskach i gwiazdach."

Esencją Imperium ognia wcale nie jest antycypowany przez część czytelników romans, a próba odnalezienie siebie samego w najciemniejszych miejscach, o godzeniu się ze stratą, o wybieraniu mniejszego zła w walce o własną przyszłość i tożsamość i, tak, również o relacjach zrodzonych z nienawiści, ale odgórnie narzuconej przez przynależność do kasty. Lektura została stworzona z myślą o osobach łaknących zajmującej fabuły oraz wartkiej akcji na tle nieskomplikowanego świata fantastycznego, okraszanego niebezpiecznymi wyzwaniami i czarną magią. Choć pozycję zaliczyłam do tych mrocznych ze względu na przejawiające się w niej okrucieństwo, to warto zwrócić uwagę na sam fakt, iż jest to również młodzieżówka – dlatego też w tym kontekście osoby o słabych nerwach nie mają się czego obawiać. 

Seria/cykl wydawniczy: An Ember in the Ashes #1
Wydawnictwo: Akurat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz