Zawsze
się zastrzegam, że będę czytać książki Ricka Riordana, nie ważne, ile on ich
jeszcze napisze i w jakim stopniu będą mnie one realnie interesowały. W końcu
siedzę w jego powieściach już od niemal siedmiu lat i mam do niego ogromny,
dziecinny wręcz sentyment. Ale czytałam ostatnio jego najnowsze pozycje i z
tyłu głowy pojawiła się myśl, że może
czas Riordana powoli odkładać na półkę i go tam zostawić.
Najbardziej
rozczarował mnie Młot Thora, drugi tom Magnusa Chase'a i
bogów Asgardu, inspirowany mitologią nordycką (recenzję pierwszej powieści
z serii możecie znaleźć TUTAJ).
Wszystko tutaj jest dla mnie nowe, ponieważ o Wikingach i ich wierzeniach, wiem
tyle, co nic. O ile powiew świeżości dało się wyczuć w Mieczu lata,
tak tutaj nic nie ratuje i nic nie zasłania przeciętnej, nudnej fabuły. Niby sporo się dzieje, niby powieść po
brzegi wypakowana akcją, lecz jakoś tak bez polotu. Do powieści z potencjałem
wkrada się schematyczność, nawet wielokrotnie wystawiane na piedestały, typowe
dla Riordana poczucie humoru niespecjalnie ratuje sytuację. Nie zaprzeczam,
jakobym przez cały czas siedziała z kamienną twarzą i ani razu nie śmiała się,
czy też nie była bliska łez, jednak to trochę za mało, by uratować - jakby nie
patrzeć - słabą pozycję.
Bohaterowie też nie mają jak wspomóc lektury z uwagi na to, że są nieciekawi. Zwłaszcza Magnus, którego charakteryzuje jedynie to, iż ma gadający miecz; jego boski rodzic również niespecjalnie go określa, chociaż może chodzi o fakt, że Chase jest zwyczajnie dobrym
człowiekiem i mało co ponad to jestem w stanie o nim powiedzieć. Z
drugiej strony cieszę się, że Riordan stara się bardziej urozmaicić gamę postaci - już pierwszym tomie pojawiła się Sam,
która jest muzułmanką i autor z szacunkiem oraz uwagą dodaje wstawki o jej
kulturze i religii, natomiast tutaj pojawia się bohater/bohaterka, która jest
gender-fluid. Duży plus za to.
Lepiej
wypada Ukryta wyrocznia, czyli tom otwierający serię Apollo
i boskie próby. Tytułowym bohaterem jest Apollo, który w ramach kary
zostaje zrzucony z Olimpu i musi radzić sobie na Ziemi jako człowiek. Nostalgię
wywołuje powrót do Obozu Herosów, ponowne odwiedziny w Wielkim Domu, pojawienie
się Chejrona. Urok psuje kalka z niektórych incydentów z PJO, podobnie jak w Młocie
Thora wkrada się schematyczność, aczkolwiek muszę przyznać, że o wiele
bardziej zżyłam się z głównymi bohaterami. Apollo przechodzi subtelną i
stopniową metamorfozę, na którą patrzyłam z uśmiechem (muszę przyznać, rozwój
jego postaci zaskakująco złapał mnie za serce), jego side-kick też jest uroczą
i intrygującą bohaterką. Powieść
momentami nudnawa, lecz w gruncie rzeczy bardzo dobra.
Na
koniec zostawiłam Berło Serapisa i inne opowiadania, ponieważ tutaj
Riordan przedstawia się w swoim najlepszym i (żeby nie powiedzieć najgorszym)
nieco mniej przeze mnie lubianym wydaniu. W sumie nowych było jedynie 5
opowiadań z 9, ponieważ Syn Sobka pojawił się pod koniec Domu Hadesa (tomu
czwartego Olimpijskich herosów), natomiast trzy ostatnie (Percy
Jackson i laska Hermesa, Leo Valdez i pościg za Bufordem oraz Pamiętnik
Luke'a Castellana) znalazły się już w Pamiętnikach półbogów (ten
szok, kiedy się okazało, że czytałam już w 2013 roku).
Pierwsze
trzy historie są zderzeniem światów z PJO i Kronik rodu Kane (cokolwiek
nasłuchaliście się o trylogii według mnie była naprawdę dobra). Pomysł na
połączenie dwóch mitologii w ogólnym
zarysie prezentował się intrygująco i szalenie ciekawie; sposób, w jaki
Riordan splótł dwa wątki, wydał mi się nietuzinkowy. Niestety lektura nie
okazała się tak zajmująca jak sama idea i przez opowiadania przebrnęłam z
niejakim trudem. Widać, że koncept był, jednak wykonanie (jakby od niechcenia)
oraz opisy (nieplastyczne) pozostawiają wiele do życzenia. Nawet pojawienie się
Percy'ego oraz Annabeth nie osłodziło mi lektury, jednak po przeczytaniu
kolejnych trzech opowiadań już wiem, dlaczego.
Mowa
tu o: Percy Jackson i spiżowy smok, Percy Jackson i
skradziony rydwan oraz Percy Jackson i miecz Hadesa. Bez
dwóch zdań są moimi murowanymi
faworytami, powodem, dla którego w pierwszej kolejności powinniście przeczytać zbiór opowiadań.
Czas akcji mieści się w ramy trzonowej serii o Percy'm i nie jestem w stanie
słowami określić, jak wyjątkowym uczuciem było przeniesienie się ponownie do
Obozu Herosów w jego oryginalnym wydaniu. Już na pierwszych stronach prawie
zaczęłam płakać, gdy zobaczyłam imiona starych, znanych bohaterów, zwłaszcza po
tym, co działo się w finale PJO i co na wieczność złamało mi serce. Ponownie
przeniosłam się do czasu, gdy dopiero zaczynała się dla mnie przygoda z
greckimi herosami, gdy ich przygody lśniły nowością i czymś nieznanym. Ponieważ
to nie tylko ci sami bohaterowie, ten sam Obóz, te same wydarzenia, lecz
również ten sam niepowtarzalny klimat.
Lektura
zakończyła się zdecydowanie zbyt szybko i zbyt gwałtownie, już zdążyłam się
zanurzyć w świecie PJO na nowo. Dopiero później sprawdziłam i okazało się, że wyżej
wymienione trzy opowiadania powstały w 2009 roku, kiedy Riordan skończył
tworzyć serię. Czułam to w trakcie czytania, jednak ów wiadomość tylko utwierdziła
mnie w przekonaniu, że między nowszymi a starymi pracami autora istnieje
wyraźny wyłom. W kolejnych pozycjach
wiele rzeczy robi i wkłada na siłę, przykładowo humor - nie da się zaprzeczyć,
że PJO wręcz kipi od sarkastycznych uwag, jednak wraz z następnymi powieściami
ironia aż wylewa się z kartek do tego stopnia, że każdy akapit wydaje się nią przeładowany. Zauważyłam też, że im
Percy starszy, tym na kartach książek Riordana staje się jeszcze bardziej
zidiociały; autor na siłę robi z niego mało rozumnego chłopaka w ramach komizmu
sytuacyjnego, lecz patrzenie na podobne zabiegi boli. W ogóle lektury stają się
coraz bardziej dziecinne, mimo iż bohaterowie startują starsi niż Percy w Złodzieju
pioruna. Paradoksalnie PJO jawi się jako dojrzalsze, wbrew pozorom, jakie
mógłby dawać wiek głównego bohatera (12-16 lat na przełomie pięciu tomów).
Wniosek
z tego taki, że muszę ponownie przeczytać Percy'ego Jacksona i bogów
olimpijskich, ponieważ to jedyna kultowa seria, jaką Riordan stworzył.
A tak na serio - od Magnusa Chase'a i bogów Asgardu nie tyle,
że trzymałabym się z daleka, ale są lepsze książki do czytania, zapewniam Was. Apollo
i boskie próby zapowiadają się ciekawie, więc najnowszej serii Ricka
jeszcze nie skreślam. Berło Serapisa i inne opowiadania szczerze
polecam, warto przeczytać, być może grecko-egipskie historie bardziej Was
zainteresują, gdyż idea świetna, aczkolwiek okropnie się wynudziłam. Środkowe
trzy opowiadania okazały się istnymi perełkami, a z tego, co pamiętam z Pamiętników
półbogów, pozostałe serio trzymają poziom (zwłaszcza Pamiętnik
Luke'a Castellana).