środa, 27 lipca 2016

"Papierowe miasta", John Green



Po lekturze Papierowych miast doszłam do wniosku, że John Green to cholernie inteligenty facet. Wiem, że wiele osób kategoryzuje go jako problematycznego, głównie ze względu Gwiazd naszych wina, gdzie romantyzuje chorobę i tego typu sprawy. Innym autor po prostu się przejadł, bo od paru lat króluje na liście bestsellerów i jest go po prostu za dużo. Ale ilekroć sięgam po kolejną jego powieść, wszystkie te złe opinie w jakiś sposób wpływające na moją ocenę pisarza zwyczajnie wyparowują. 

Papierowe miasta wpasowują się w ton większości książek Greena. Jest chłopak, zabawny i miły, ale nie typ, który obraca się w kręgach elit szkolnych. I jest też dziewczyna - przebojowa, porywcza, nieprzewidywalna. Quentin zawsze był zakochany w Margo, a ona niezmiennie pozostawała poza jego zasięgiem. Tak było odkąd ich dziecięca przyjaźń po cichu gdzieś zniknęła, tak jest i teraz, gdy obydwoje są niemalże na mecie ukończenia liceum. Całkiem niespodziewanie dziewczyna zjawia się u niego w środku nocy z jedenasto-punktowym planem i propozycją zostania jej parterem w zbrodni. To dopiero początek zagadki, jaką jest Margo Roth Spiegelman, natomiast Q ma zamiar dotrzeć do jej sedna.

Inteligencja Greena polega na tym, że kolekcjonuje fakty. Mam wrażenie, że uwielbia te pozornie nieprzydatne i przypadkowe w szczególności, co czytelnik mógł wyraźnie dostrzec w 19 razy Katherine. Nawiązania do popkultury, cytaty, katalog zapomnianych miejsc - on to wszystko ma w małym palcu. Jego powieści zawsze tętnią życiem, takim zwykłym, najzwyczajniejszym, z niezliczonymi szczegółami, czasami naprawdę, wydawałoby się, zbytecznymi. Jednak to właśnie w nich najlepsze, ponieważ Green wyłapuje elementy z naszej codzienności tak kuriozalne, tak oczywiste, że inny autor zwyczajnie zrezygnowałby z tego jednego dodatkowe zdania bądź dwóch, ale nie on. Dodatkowo cała jego rzeczywistość ma koloryt lokalny, oddany w najdrobniejszych szczegółach kogoś, kto sam mógłby być bohaterem książki. Może to wynikać z faktu, że akcja dzieje się w Orlando i w okolicach, a więc w miejscu, gdzie John Green się wychowywał. Nie mam pojęcia, czy miejsca, które opisywał, istnieją naprawdę, jednak on sprawił, że wierzyłam w każde jego słowo, jakby zrobił najporządniejszy research świata i dopiero potem zasiadł do pisania.

Postaci w Papierowych miastach, w szczególności te drugoplanowe, charakteryzuje zawsze najdziwniejszy zbiór cech, jednak dzięki temu bohaterowie stają się bardziej realni. Mają w sobie coś zaskakującego, czego nie odnalazłabym w żadnym z moich znajomych, a jednocześnie coś tak rzeczywistego i po ludzku przyziemnego, że wiele osób mogłoby się w z tym utożsamić. Postaci nie znikają w tłumie, a jednocześnie czytelnik ma poczucie, że to wciąż młodzieżówka o całkiem zwyczajnych nastolatkach. 

Powieść ma w sobie coś zagadkowego, w tylu Szukając Alaski, także i tutaj przemyślenia Quentina, głównego bohatera i narratora, obracają się głównie w sferze domysłów. Po tej nocy, gdy dziewczyna nagle znalazła się pod jego oknem, rutyna Q nieodwracalnie się rozpada i chłopak zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę nie zna Margo Roth Spiegelman. I konfrontuje swoje przemyślenia z relacjami innych i z niejednoznacznymi wskazówkami. Cała idea Papierowych miast polega na tym, że inni ludzie mogą poznać nas tylko w takim stopniu, w jakim im pozwolimy, natomiast resztę muszą sobie sami dopisać. Czasami też zbytnio analizujemy cechy drugiej osoby, aż kreujemy sobie w głowie jej obraz, który wcale nie oddaje rzeczywistości i gdy dochodzi do porównania tych dwóch odbić, trudno wybrać to prawdziwe. 

Z zaskoczeniem stwierdziłam, że lektura okazała się jedną z najlepszych, jakie czytałam w wydaniu Greena, choć nie zdołała przebić Szukając Alaski, znajdującej się na honorowym pierwszym miejscu. Miała w sobie dużo z młodzieżowej lekkości, lecz jednocześnie zawierała wiele naprawdę wartościowych przemyśleń dotyczących postrzegania innych ludzi i lęku, i przyjaźni, i naszych oczekiwań względem najbliższych, i potrzebie zrozumienia. Green odwraca schematy i u niego to chłopcy są tymi mniej pewnymi siebie, natomiast dziewczyny zawojowują ich serca i zawsze będą trochę poza ich zasięgiem. Papierowych miastach autor zawarł to, co naprawdę powinny zawierać młodzieżowe powieści współczesne/obyczajowe, czyli problemy nastolatków, te bardzo poważne, i te nieco mniej, przełamywane lekkością żartobliwych komentarzy i komizmu sytuacyjnego. Jednocześnie książka miała w sobie coś z pościgu z czasem, zwłaszcza w finale, co uczyniło ją o tyle bardziej fascynującą. Iście amerykańska lektura YA, z drobnymi smaczkami dla nas nie do wychwycenia, dla obywateli USA zapewne oczywistymi, nadającymi jej niepowtarzalny koloryt. Dla fanów Greena obowiązkowa, głównie skierowana do nastolatków i sądzę, że właśnie młodzi dorośli odnajdą się w niej idealnie.


PS Śmieszna sytuacja. Wczoraj na wspólnym kanale braci Green (vlogbrothers) John opublikował filmik, gdzie dowiadujemy się, iż jedną z dwóch lektur El Chapo (tego gościa od meksykańskiego kartelu narkotyków) w więzieniu były Papierowe miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz