Sylvię
Plath kojarzy się z poezją i Szklanym kloszem. O, i może jeszcze z
rysem biograficznym, zwieńczającym jej życie – pisarka popełniła samobójstwo w
wieku trzydziestu jeden lat, zagazowując się we własnej kuchni. Mimo, iż
liryka, właśnie ona w szczególności, pełni funkcję uzewnętrznienia myśli i
uczuć artysty, nie zawsze można go dzięki niej poznać. Wisława Szymborska
pozostała raczej skryta w utworach-maskach, nigdy też nie wplatała zbyt wiele z
życia prywatnego. Natomiast Plath pod tym względem jawiła się jako osoba
transparentna, a czytelnik nie tylko miał szansę poznać ją na podstawie Dzienników 1950-1962, lecz również
sięgając po Szklany klosz. Powieść ma charakter autobiograficzny,
czasem akcji odpowiada początkom lat 50. XX wieku, gdy główna bohaterka,
dokładnie jak Sylvia, odbywała staż w Nowym Jorku.
Przyjazd
z przedmieścia Bostonu do Wielkiego Jabłka powinien być najlepszym momentem w
życiu tak inteligentnej i utalentowanej dziewczyny jak Esther Greenwood – a nie
jest. Nie cieszą jej bankiety, ani ślicznie opakowane prezenty, nie potrafi też
bawić się jak pozostałe stażystki i chwytać dnia. Zamiast tego czuje się
zagubiona, pragnie wszystkiego, a jednocześnie nie wie, co wybrać. I stacza się
w dół.
W
literaturze bardzo rzadko autorzy poruszają kwestię depresji w przypadku innym,
niż zapoczątkowanym przez dramatyczne wydarzenie. Jeśli już decydują się ukazać
ją w sposób odmienny, recepcja ma raczej wydźwięk pejoratywny, a przeżycia
głównego bohatera kojarzą się ze zbyt egzaltowanymi i wyolbrzymionymi. W Szklanym kloszu uderza naturalność, z jaką Plath oddaje stany depresyjne głównej
bohaterki, podszyte lękiem przed tym, co ma dopiero nadejść, splecionym z
napierającymi oczekiwaniami pracodawców, rówieśników, rodziny. Drobne incydenty
sprawiają, że Esther przestaje dostrzegać sens w życiu, czuje się zagubiona,
nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić. Snuje wielkie plany na przyszłość: może
pouczy się niemieckiego, może wyjedzie do Europy, może pójdzie na uczelnię;
umierają one tak szybko, jak się narodziły. Kobietę przytłaczają możliwości,
jakie posiada, z czym bardzo łatwo utożsamia się każdy z nas. Wolność wyboru również potrafi ograniczać.
I
Sylvii Plath, i fikcyjnej Esther, przyszło żyć w fazie przejściowej między
pierwszą a drugą falą feminizmu. Dopiero w latach 60. i 70. minionego stulecia
skumulowały się rozczarowania kobiet w kwestii nieudolnego dążenia do
równouprawnienia i na ten okres przypada największa intensywność manifestów
dotyczących prawa do aborcji, seksualności oraz wyrównanych szans na rynku
pracy. Szklany klosz antycypuje
zintensyfikowane ruchy drugiej fali – Esther
sprzeciwia się podrzędnej roli kobiety względem mężczyzny, pragnie być
kobietą samodzielną, niezamężną. Społeczeństwo oczekuje od niej ustatkowania
się i spędzenia reszty życia w domu, przygotowując jajka z bekonem na śniadanie
dla męża, szorowania okien, wycierania kurzów. Bohaterka wcale nie marzy o
powiększeniu rodziny, cnota bardziej stanowi dla niej niedogodność; coś, czego
pozbyłaby się już teraz, nawet nie dla samego aktu cielesnego, a dla zrzucenia
ciężaru.
Co
ciekawe, w myśl całej otoczki feminizmu, nie ważne jaki mężczyzna i na którym
etapie powieści się pojawi, jednoznacznie zostanie przedstawiony jako osoba
przynosząca nieszczęście, smutek, ból. Wiele, bardzo wiele przewija się tutaj
kobiet – odważnych, ułożonych, szalonych, ciepłych, zgryźliwych. Nie zawsze są
w stanie pomóc Esther, nie chodzi o to,
by nagle każdą z nich wynieść na piedestał, lecz w celu ukazania ich
integralności ze społeczeństwem opanowanym przez mężczyzn. Żadna z postaci,
oprócz głównej bohaterki, nie otrzymuje pogłębionego portretu psychologicznego,
jak dawniej w myśl prozy tendencyjnej, tak i tutaj autorka ogranicza je.
Zazwyczaj narzekam na braki w charakterystyce, jednak wyjątkowo spodobała mi się taka ulotność, nieraz wręcz
zdawkowe wprowadzanie kluczowych figur z życia Esther do fabuły. Momentami
miałam nawet wrażenie, że nie do końca poznałam samą protagonistkę, jakby
nieustannie wydobywała na wierzch kolejne maski, nie całkiem sztuczne,
aczkolwiek nie w pełni prawdziwe. Tym sposobem klimat staje się o wiele
bardziej niepokojący, a sama bohaterka o tyleż intrygująca.
Jak
na swoje czasy Szklany klosz zaliczał
się do tytułów przełomowych i mimo,
iż współczesny czytelnik nie dostrzeże już tego rozmachu, wciąż znajdzie tutaj wartościowe, ponieważ uniwersalne, treści.
Przede wszystkim młodzi mają szansę
odnaleźć w Esther siebie, w jej stopniowo postępującej rezygnacji, powolnym
zatracaniu pojęcia o sensie życia, rosnącej beznadziejności. Nieustannie
towarzyszą jej myśli samobójcze, depresyjne nagłówki gazet dotyczące zgonów i
roztrząsanie, jak też ci ludzie czuli się w chwili śmierci. Bez pośpiechu, z
nielicznymi zwrotami fabularnymi powieść
skupia się głównie na realistycznie i dogłębnie ukazanych przeżyciach
wewnętrznych kobiety wchodzącej w dorosłość, w której rodzi się bunt przeciwko hierarchii, gdzie
mężczyzna zawsze stoi na szczycie, gdzie od płci żeńskiej oczekuje się jedynie
bierności. Funkcja poetycka nie
przytłacza, choć można było się tego spodziewać po autorce znacznej liczby
liryków, znacząco wzbogaca jednak walory tekstu w kontekście stylu i języka.
Radziłabym bliżej przyjrzeć się tej lekturze, jeżeli jesteście zaintrygowani
osobą Sylvii Plath, ponieważ Szklany
klosz jest równie wartościowy w kwestiach natury psychicznej czy
feministycznej, jak i autobiograficznej.