wtorek, 10 maja 2016

"Szklany klosz" Sylvia Plath



Sylvię Plath kojarzy się z poezją i  Szklanym kloszem. O, i może jeszcze z rysem biograficznym, zwieńczającym jej życie – pisarka popełniła samobójstwo w wieku trzydziestu jeden lat, zagazowując się we własnej kuchni. Mimo, iż liryka, właśnie ona w szczególności, pełni funkcję uzewnętrznienia myśli i uczuć artysty, nie zawsze można go dzięki niej poznać. Wisława Szymborska pozostała raczej skryta w utworach-maskach, nigdy też nie wplatała zbyt wiele z życia prywatnego. Natomiast Plath pod tym względem jawiła się jako osoba transparentna, a czytelnik nie tylko miał szansę poznać ją na podstawie Dzienników 1950-1962, lecz również sięgając po Szklany klosz. Powieść ma charakter autobiograficzny, czasem akcji odpowiada początkom lat 50. XX wieku, gdy główna bohaterka, dokładnie jak Sylvia, odbywała staż w Nowym Jorku.

Przyjazd z przedmieścia Bostonu do Wielkiego Jabłka powinien być najlepszym momentem w życiu tak inteligentnej i utalentowanej dziewczyny jak Esther Greenwood – a nie jest. Nie cieszą jej bankiety, ani ślicznie opakowane prezenty, nie potrafi też bawić się jak pozostałe stażystki i chwytać dnia. Zamiast tego czuje się zagubiona, pragnie wszystkiego, a jednocześnie nie wie, co wybrać. I stacza się w dół.

W literaturze bardzo rzadko autorzy poruszają kwestię depresji w przypadku innym, niż zapoczątkowanym przez dramatyczne wydarzenie. Jeśli już decydują się ukazać ją w sposób odmienny, recepcja ma raczej wydźwięk pejoratywny, a przeżycia głównego bohatera kojarzą się ze zbyt egzaltowanymi i wyolbrzymionymi. W Szklanym kloszu uderza naturalność, z jaką Plath oddaje stany depresyjne głównej bohaterki, podszyte lękiem przed tym, co ma dopiero nadejść, splecionym z napierającymi oczekiwaniami pracodawców, rówieśników, rodziny. Drobne incydenty sprawiają, że Esther przestaje dostrzegać sens w życiu, czuje się zagubiona, nie ma pojęcia, co ze sobą zrobić. Snuje wielkie plany na przyszłość: może pouczy się niemieckiego, może wyjedzie do Europy, może pójdzie na uczelnię; umierają one tak szybko, jak się narodziły. Kobietę przytłaczają możliwości, jakie posiada, z czym bardzo łatwo utożsamia się każdy z nas. Wolność wyboru również potrafi ograniczać.


I Sylvii Plath, i fikcyjnej Esther, przyszło żyć w fazie przejściowej między pierwszą a drugą falą feminizmu. Dopiero w latach 60. i 70. minionego stulecia skumulowały się rozczarowania kobiet w kwestii nieudolnego dążenia do równouprawnienia i na ten okres przypada największa intensywność manifestów dotyczących prawa do aborcji, seksualności oraz wyrównanych szans na rynku pracy. Szklany klosz antycypuje zintensyfikowane ruchy drugiej fali – Esther sprzeciwia się podrzędnej roli kobiety względem mężczyzny, pragnie być kobietą samodzielną, niezamężną. Społeczeństwo oczekuje od niej ustatkowania się i spędzenia reszty życia w domu, przygotowując jajka z bekonem na śniadanie dla męża, szorowania okien, wycierania kurzów. Bohaterka wcale nie marzy o powiększeniu rodziny, cnota bardziej stanowi dla niej niedogodność; coś, czego pozbyłaby się już teraz, nawet nie dla samego aktu cielesnego, a dla zrzucenia ciężaru.

Co ciekawe, w myśl całej otoczki feminizmu, nie ważne jaki mężczyzna i na którym etapie powieści się pojawi, jednoznacznie zostanie przedstawiony jako osoba przynosząca nieszczęście, smutek, ból. Wiele, bardzo wiele przewija się tutaj kobiet – odważnych, ułożonych, szalonych, ciepłych, zgryźliwych. Nie zawsze są w stanie pomóc Esther, nie chodzi o to, by nagle każdą z nich wynieść na piedestał, lecz w celu ukazania ich integralności ze społeczeństwem opanowanym przez mężczyzn. Żadna z postaci, oprócz głównej bohaterki, nie otrzymuje pogłębionego portretu psychologicznego, jak dawniej w myśl prozy tendencyjnej, tak i tutaj autorka ogranicza je. Zazwyczaj narzekam na braki w charakterystyce, jednak wyjątkowo spodobała mi się taka ulotność, nieraz wręcz zdawkowe wprowadzanie kluczowych figur z życia Esther do fabuły. Momentami miałam nawet wrażenie, że nie do końca poznałam samą protagonistkę, jakby nieustannie wydobywała na wierzch kolejne maski, nie całkiem sztuczne, aczkolwiek nie w pełni prawdziwe. Tym sposobem klimat staje się o wiele bardziej niepokojący, a sama bohaterka o tyleż intrygująca.


Jak na swoje czasy Szklany klosz zaliczał się do tytułów przełomowych i mimo, iż współczesny czytelnik nie dostrzeże już tego rozmachu, wciąż znajdzie tutaj wartościowe, ponieważ uniwersalne, treści. Przede wszystkim młodzi mają szansę odnaleźć w Esther siebie, w jej stopniowo postępującej rezygnacji, powolnym zatracaniu pojęcia o sensie życia, rosnącej beznadziejności. Nieustannie towarzyszą jej myśli samobójcze, depresyjne nagłówki gazet dotyczące zgonów i roztrząsanie, jak też ci ludzie czuli się w chwili śmierci. Bez pośpiechu, z nielicznymi zwrotami fabularnymi powieść skupia się głównie na realistycznie i dogłębnie ukazanych przeżyciach wewnętrznych kobiety wchodzącej w dorosłość, w której rodzi się bunt przeciwko hierarchii, gdzie mężczyzna zawsze stoi na szczycie, gdzie od płci żeńskiej oczekuje się jedynie bierności. Funkcja poetycka nie przytłacza, choć można było się tego spodziewać po autorce znacznej liczby liryków, znacząco wzbogaca jednak walory tekstu w kontekście stylu i języka. Radziłabym bliżej przyjrzeć się tej lekturze, jeżeli jesteście zaintrygowani osobą Sylvii Plath, ponieważ Szklany klosz jest równie wartościowy w kwestiach natury psychicznej czy feministycznej, jak i autobiograficznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz