Mam
cały arsenał tych tak zwanych unpopular
opinions, którymi szastam na prawo i lewo, a jedną z głównych i
najważniejszych od zawsze była moja opinia na temat Szklanego tronu. Pierwsze dwa tomy serii czytało się naprawdę
przyjemnie, bywało niebezpiecznie, tajemniczo, mrocznie, aczkolwiek drażniły
mnie dziecinne dialogi, infantylne zachowanie, styl wołający o pomstę do nieba
i ta przeklęta Celaena, nawet nie dorównująca czynami swojej sławie. Jak
trzecia część mogła potencjalnie zmienić moje spojrzenie na serię? A no tak, że teraz mogłabym paść przed Maas na kolana i
dziękować za Dziedzictwo ognia.
Spomiędzy
kartek wypełzają stwory z mitów i legend; to książka ciężka od prastarej magii, ustnych przekazów i poległych w chwale
wojowników. Do poprzednich tomów autorka dorzuciła jedynie szczyptę czarów,
jeżeli porównać go z tym, po brzegi wypełnionym fantastycznymi istotami. Na
piedestale zostają ustawione faerie, do złudzenia nawet już nieprzypominające ludzi,
a zwierzęta. Są okrutni, bezwzględni, zaborczy i terytorialni. Maas po mistrzowsku rozgranicza istoty o
spiczastych uszach od człowieka, czytelnik nie ma wątpliwości, że pełne
gracji i ukrytej siły stworzenia odczuwają i widzą świat zupełnie inaczej.
Tutaj
nawet nie chodziło o to, by powieść reprezentowała sobą zapierające dech w
piersiach widowisko pod względem fabuły. Nie, autorka samym klimatem przesiąkniętym magią trzyma czytelnika w żelaznym
uścisku, wciągając coraz głębiej w realia Erilei, aby zapomniał o całym
otaczającym go świecie. Akcja trzyma w napięciu ilekroć z ciemności wypełzają
mroczne kreatury, potęgujące atmosferę grozy i niepokoju; gdy Celaena stoi u progu
wytrzymałości; w chwilach magicznych sparingów. Wtedy, gdy już nie mamy jak
uciec z szokująco brutalnej i nieludzkiej rzeczywistości – wtedy pozwala
bohaterom triumfować.
Cała
otoczka nadprzyrodzonych zjawisk kreuje mroczną, tajemniczą atmosferę,
współegzystującą z batalią rozgrywającą się w sercu Celaeny. Musicie wiedzieć,
że powieść nie tylko przesiąkła magią, ale również emocjami Zabójczyni
Adarlanu, pulsującymi bólem i niepewnością. Poznajemy ją od zupełnie innej
strony, chociaż wciąż nie przestaje podbijać serc czytelników arogancją i
niebezpieczną pewnością siebie. Maas udało się zdobyć szczyt mistrzostwa w ewolucji portretu psychologicznego postaci,
ponieważ wniknęła w sam środek prawdziwej, cholernie trudnej walki o pogodzenie
się z przeszłością, konfrontacji z niechcianym, odtrącanym przez lata
dziedzictwem, batalii ze wstydem, lękiem, autodestrukcją. Surowe, niebezpieczne
w swej gwałtowności emocje uderzają w czytelnika falami i poruszają do żywego tak, jak jeszcze żaden tom Szklanego tronu tego nie zrobił.
W
Dziedzictwie ognia pisarka odsuwa na
bok dziecinadę rozterek miłosnych, choć wciąż pobrzmiewają echem gdzieś w tle,
wciąż stanowią integralną część głównej bohaterki. W ich miejsce tka relacje damsko-męskie, bardzo ważne,
ponieważ nie romantyczne. Opierają się na lojalności, na powinowactwu dusz
i, co najlepsze, są silne, wręcz nierozerwalne, a wciąż czysto platoniczne. Więzi
nie pojawiają się od tak, bezpodstawnie; formuje je ból, cierpienia, ostre
słowa. To więzi wojowników doświadczonych przez los, którzy są dla siebie
kubłem zimnej wody, nie żadną litością czy przesłodzonymi i absolutnie nie na
miejscu gestami.
Mogłabym
narzekać na fakt, że obok dominującej, zabójczej Celaeny pojawiają się jedynie
mężczyźni, co prawda intrygujący i
dalecy od szablonowości, lecz wciąż niwelujący jakiekolwiek szanse na
relacje czysto dziewczęce. Wtedy z pomocą przychodzą rozdziały z całkiem innego
punktu widzenia, bardziej wypranego z emocji, mniej ludzkiego, acz pełnego
niesamowitości i cieni – czarownicy Manon. Przyznaję, że początkowo jej
narracja wydawała mi się najnudniejsza, aczkolwiek zawikłany kodeks praw
sabatów znacznie różni się od zasad ustanowionych przez zwykłego człowieka.
Podobnie jak w przypadku faerie bliżej im do zwierząt, są krwiożercze, rywalizujące
o dominację, przebiegłe. Ich codzienność jest groźna i brutalna, wciągająca bardziej, niż pędząca akcja.
Od
pierwszego tomu Szklanego tronu styl Maas zmienił się diametralnie, stał
się bardziej dojrzały, wywarzony.
Fenomenalnie równoważy sceny humorystyczne z cięższymi, o naturze
psychologicznej, przemycając do serii coś nowego. Wie, jak wywołać wstrząs w
umyśle czytelnika, nagle bardziej zdaje sobie sprawę, jaką słowa mają moc i
jak, odpowiednio użyte, potrafią innymi zawładnąć. Dziedzictwo ognia wykracza poza kartki, poza świat czysto fikcyjny,
całą sobą manifestując nadzieję i siłę, na zasadzie kontrastu zestawiając ludzkie
serce Celaeny z twardymi, prastarymi sercami faerie i posądzanymi o brak serca
czarownicami, ludzkie instynkty ze zwierzęcymi odruchami. Na piedestale stoją
pulsujące uczucia, najciemniejsze zakątki umysłu i pytanie: czy rzeczywiście
potrzebny jest potwór by zwalczyć innego potwora? Maas otwiera przed
czytelnikiem nowe zakątki swojego świata, swoich postaci, snuje uzależniającą
wielowątkowością i przesytem doznań historię i na czas lektury (a nawet po jej zakończeniu) cała otaczająca nas
rzeczywistość przestaje istnieć.