wtorek, 17 maja 2016

"Dziedzictwo ognia", Sarah J. Maas [BEZ SPOILERÓW]



Mam cały arsenał tych tak zwanych unpopular opinions, którymi szastam na prawo i lewo, a jedną z głównych i najważniejszych od zawsze była moja opinia na temat Szklanego tronu. Pierwsze dwa tomy serii czytało się naprawdę przyjemnie, bywało niebezpiecznie, tajemniczo, mrocznie, aczkolwiek drażniły mnie dziecinne dialogi, infantylne zachowanie, styl wołający o pomstę do nieba i ta przeklęta Celaena, nawet nie dorównująca czynami swojej sławie. Jak trzecia część mogła potencjalnie zmienić moje spojrzenie na serię? A no tak, że teraz mogłabym paść przed Maas na kolana i dziękować za Dziedzictwo ognia.

Spomiędzy kartek wypełzają stwory z mitów i legend; to książka ciężka od prastarej magii, ustnych przekazów i poległych w chwale wojowników. Do poprzednich tomów autorka dorzuciła jedynie szczyptę czarów, jeżeli porównać go z tym, po brzegi wypełnionym fantastycznymi istotami. Na piedestale zostają ustawione faerie, do złudzenia nawet już nieprzypominające ludzi, a zwierzęta. Są okrutni, bezwzględni, zaborczy i terytorialni. Maas po mistrzowsku rozgranicza istoty o spiczastych uszach od człowieka, czytelnik nie ma wątpliwości, że pełne gracji i ukrytej siły stworzenia odczuwają i widzą świat zupełnie inaczej.

Tutaj nawet nie chodziło o to, by powieść reprezentowała sobą zapierające dech w piersiach widowisko pod względem fabuły. Nie, autorka samym klimatem przesiąkniętym magią trzyma czytelnika w żelaznym uścisku, wciągając coraz głębiej w realia Erilei, aby zapomniał o całym otaczającym go świecie. Akcja trzyma w napięciu ilekroć z ciemności wypełzają mroczne kreatury, potęgujące atmosferę grozy i niepokoju; gdy Celaena stoi u progu wytrzymałości; w chwilach magicznych sparingów. Wtedy, gdy już nie mamy jak uciec z szokująco brutalnej i nieludzkiej rzeczywistości – wtedy pozwala bohaterom triumfować.


Cała otoczka nadprzyrodzonych zjawisk kreuje mroczną, tajemniczą atmosferę, współegzystującą z batalią rozgrywającą się w sercu Celaeny. Musicie wiedzieć, że powieść nie tylko przesiąkła magią, ale również emocjami Zabójczyni Adarlanu, pulsującymi bólem i niepewnością. Poznajemy ją od zupełnie innej strony, chociaż wciąż nie przestaje podbijać serc czytelników arogancją i niebezpieczną pewnością siebie. Maas udało się zdobyć szczyt mistrzostwa w ewolucji portretu psychologicznego postaci, ponieważ wniknęła w sam środek prawdziwej, cholernie trudnej walki o pogodzenie się z przeszłością, konfrontacji z niechcianym, odtrącanym przez lata dziedzictwem, batalii ze wstydem, lękiem, autodestrukcją. Surowe, niebezpieczne w swej gwałtowności emocje uderzają w czytelnika falami i poruszają do żywego tak, jak jeszcze żaden tom Szklanego tronu tego nie zrobił.

W Dziedzictwie ognia pisarka odsuwa na bok dziecinadę rozterek miłosnych, choć wciąż pobrzmiewają echem gdzieś w tle, wciąż stanowią integralną część głównej bohaterki. W ich miejsce tka relacje damsko-męskie, bardzo ważne, ponieważ nie romantyczne. Opierają się na lojalności, na powinowactwu dusz i, co najlepsze, są silne, wręcz nierozerwalne, a wciąż czysto platoniczne. Więzi nie pojawiają się od tak, bezpodstawnie; formuje je ból, cierpienia, ostre słowa. To więzi wojowników doświadczonych przez los, którzy są dla siebie kubłem zimnej wody, nie żadną litością czy przesłodzonymi i absolutnie nie na miejscu gestami.

Mogłabym narzekać na fakt, że obok dominującej, zabójczej Celaeny pojawiają się jedynie mężczyźni, co prawda intrygujący i dalecy od szablonowości, lecz wciąż niwelujący jakiekolwiek szanse na relacje czysto dziewczęce. Wtedy z pomocą przychodzą rozdziały z całkiem innego punktu widzenia, bardziej wypranego z emocji, mniej ludzkiego, acz pełnego niesamowitości i cieni – czarownicy Manon. Przyznaję, że początkowo jej narracja wydawała mi się najnudniejsza, aczkolwiek zawikłany kodeks praw sabatów znacznie różni się od zasad ustanowionych przez zwykłego człowieka. Podobnie jak w przypadku faerie bliżej im do zwierząt, są krwiożercze, rywalizujące o dominację, przebiegłe. Ich codzienność jest groźna i brutalna, wciągająca bardziej, niż pędząca akcja.


Od pierwszego tomu Szklanego tronu styl Maas zmienił się diametralnie, stał się bardziej dojrzały, wywarzony. Fenomenalnie równoważy sceny humorystyczne z cięższymi, o naturze psychologicznej, przemycając do serii coś nowego. Wie, jak wywołać wstrząs w umyśle czytelnika, nagle bardziej zdaje sobie sprawę, jaką słowa mają moc i jak, odpowiednio użyte, potrafią innymi zawładnąć. Dziedzictwo ognia wykracza poza kartki, poza świat czysto fikcyjny, całą sobą manifestując nadzieję i siłę, na zasadzie kontrastu zestawiając ludzkie serce Celaeny z twardymi, prastarymi sercami faerie i posądzanymi o brak serca czarownicami, ludzkie instynkty ze zwierzęcymi odruchami. Na piedestale stoją pulsujące uczucia, najciemniejsze zakątki umysłu i pytanie: czy rzeczywiście potrzebny jest potwór by zwalczyć innego potwora? Maas otwiera przed czytelnikiem nowe zakątki swojego świata, swoich postaci, snuje uzależniającą wielowątkowością i przesytem doznań historię i na czas lektury (a nawet po jej zakończeniu) cała otaczająca nas rzeczywistość przestaje istnieć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz