W baśni dobro zawsze triumfuje
nad złem, Jaś i Małgosia odnajdują drogę do domu, Śpiąca Królewna wybudza się
ze snu po pocałunku prawdziwej miłości i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Nie
inaczej potoczyła się historia Pięknej i Bestii, gdzie ona dostrzega urok
skryty pod zewnętrzną warstwą brzydoty, gdzie prawdziwe uczucie opiera się nie
na fizycznej atrakcyjności a na wspaniałości duszy. U Disneya po zdjęciu klątwy
książę wraca na powrót do swojej prawdziwej (przy okazji pociągającej) postaci,
odczarowany zostaje również dwór, natomiast kurtyna opada w chwili
zachwycającego balu: zakochanej pary tańczącej wśród mieniącego się złota
kandelabrów i szmeru skrzącej się sukni Belli.
Baśnie nie
bez powodu zostają urwane w pół słowa. Co jeśli Bestia, pomimo pozbycia
się klątwy, wciąż pozostały Bestią - ale w środku? Co jeśli jego przeszłość, i
przy okazji przeszłość Belli, nie pozwoliłyby im na zasłużone szczęśliwe
zakończenie?
Po krwawych próbach pod Górą
Feyre nie tylko złamała przekleństwo wiążące ukochanego Tamlina, lecz również
wyzwoliła resztę Dworów spod jarzma Amaranthy. Przyszło jej zapłacić najwyższą
cenę, aczkolwiek teraz rozciąga się przed nią cała wieczność delektowania się
życiem jak ze snów. Chociaż... Sny niekiedy przybierają formę koszmarów, dom
zmienia się w więzienie, a mroki przeszłości tak ciasno przywierają do ciała,
że stają się drugą skórą.
Dwór cierni i róż był jedynie zapowiedzią, ułamkiem
wspaniałości, jakie przygotowywała już w trakcie
tworzenia pierwszego tomu Sarah J. Maas. Wtedy lektura wydawała mi się
niepełna, niezrozumiała w kontekście zdobytej popularności, ledwo
ponadprzeciętna. Po przeczytaniu A Court
of Mist and Fury miała wrażenie, jakoby klątwa nie tylko ograniczała Dwory,
lecz także potencjał trylogii. Złamanie przekleństwa zdjęło łańcuchy z potęgi
książąt w równej mierze, jak z możliwości powieści.
Jak Marissa Meyer w Sadze księżycowej kolejne tomy poświęca
innym retellingom, tak Maas zdaje się podążać podobnym tropem. Dwór cierni i róż niewątpliwie należał
do Pięknej i Bestii, cała powieść
była jawną reinterpretacją baśni, którą wielu pokochało dzięki zapierającej
dech w piersiach animacji Disneya. Wtedy też pojawiła się zapowiedź nawiązania
do mitologii greckiej, gdy Rhysand pomógł Feyre w zamian za comiesięczne wizyty
na Dworze Nocy - zapewne tylko nielicznym umknęła paralela między nimi a Persefoną i Hadesem. To chyba jedna z
najbardziej fascynujących par w dawnych wierzeniach; sztuka lubi doszukiwać się
tam nowych możliwości, przywiązania opartego na trudnych relacjach, lubi
wysnuwać pytania - jak to jest kochać boga Podziemi? czy królestwo umarłych
rzeczywiście opiera się jedynie na cierpieniu i udrękach?
Maas ciągnie do mrocznej tematyki, szarej strefy moralności
i trzeba przyznać, że wyśmienicie się w
nich odnajduje. Po mistrzowsku ukazuje wpływ wydarzeń z pierwszego tomu na
wszystkie aspekty życia bohaterów, odznaczając się godną pozazdroszczenia dbałością
o szczegóły. Wiele uwagi poświęciła protagonistce, niezwykle realistycznie oddając nagłe napady lęku, koszmary skrywające
się tuż pod powiekami, emocje kotłujące się w nowym, silniejszym ciele.
Ukazuje osobę zniszczoną, ignorowaną, niedocenianą, ugłaskiwaną w sposób
łamiący serce, malując portret dziewczyny-ducha. Aczkolwiek pod całym tym bólem skrywa się przecież łuczniczka, która przez lata utrzymywała rodzinę przy życiu, bohaterka, która przetrwała krwawe próby i wyzwoliła Prynthian, wreszcie osoba świadoma swoich praw i racji, fae o ludzkim sercu, należąca jednocześnie do żadnego i do wszystkich Dworów.
Nie tylko protagonistka zostaje tu przedstawiona jako silna postać kobieca, więcej tu kobiet posiadających realną pozycję, władczych, stanowczych. Są odbiegające od wyidealizowanych stereotypów relacje siostrzane, wyciosane w trudnych, drastycznych warunkach oraz więzi czysto przyjacielskie, gdzie dialogi niekoniecznie obracają się wokół mężczyzn (!!!). Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy, że w tytułach z wyraźnie zarysowanym wątkiem romantycznym dziewczyny praktycznie nie posiadają jakichkolwiek relacji albo są one na tyle płytkie, że trudno cokolwiek więcej o nich powiedzieć.
W relacjach z Tamlinem Feyre
przypomina Roszpunkę, zamkniętą w wysokiej wierzy, zniechęcanej do świata na zewnątrz,
trzymanej w aurze niezadanych pytań i skrywanych odpowiedzi. Paradoksalnie Dwór
Nocy stanie się symbolem odrodzenia, nowego życia, podczas gdy rola ta powinna
przypaść Wiośnie. To Rhysand będzie starał się nie tyle przejąć mrok Feyre, co
przekuć go w broń. Samo stwierdzenie wskazuje na respekt, na traktowanie
dziewczyny jako osoby równej sobie, istoty całkowicie samodzielnej. W A Court of Mist and Fury obydwoje
startują z miejsca pełnego cieni, w ich interakcjach pełno jest ostrożności, przestrzeni, gry pozorów,
a jednocześnie śmiałych posunięć i
balansowania na ustanowionych przez siebie granicach. Ich relacje są pełne
sprzeczności, dlatego też nie mogłyby odkrywać innej roli niż katalizatora paraliżujących doznań.
Doskonale poprowadzone dialogi odkrywają akurat tyle, by czytelnik z gorączkową niecierpliwością wyczekiwał kolejnych
sposobności na rozmowę, z kolei portrety psychologiczne postaci splatają
się w wyjątkowy, pełen bólu, odłamków i trudno skrywanej tęsknoty arras. Nie chciałam, by ta książka kiedykolwiek
się skończyła.
Akcja w Dworze cierni i róż przez większą część czasu trwała w zawieszeniu,
natomiast A Court of Mist and Fury tętni życiem od pierwszych stron, a
zagadkowe relacje Feyre i Rhysanda oraz ich zajmujące portrety psychologiczne
jako indywidualności nie są jedynymi wątkami, trzymającymi czytelnika w
niepewności i antycypacji. Dwór Nocy odkrywa przed odbiorcą wachlarz
możliwości, stanowiąc bramę do rozległego i pełnego wspaniałości Prynthianu. Maas
zagłębia się w aspekty kulturalne i
obyczajowe, przedstawia pełniejszy
obraz wierzeń, mitów i historii terenów należących do fae, kreśli mapę areny politycznej, delikatnych
relacji z Hybernią i rasą ludzką. Tak dobrze przygotowany świat przedstawiony tworzy wprost wymarzone tło dla powieści
wchodzącej w kategorię prawdziwego fantasy aniżeli lektury z sekcji Young
Adult.
W tym
kontekście książka szokuje najbardziej, ponieważ Maas kojarzona jest
raczej jako autorka tytułów młodzieżowych. Podczas gdy Dwór cierni i róż dawał do zrozumienia, że jest skierowany również
do starszego odbiorcy (choć niekoniecznie), tak tutaj wręcz prosi się o
czytelnika dojrzałego, w okolicach pełnoletności. Powieść w przedziwny sposób urzeka nieludzkim zachowaniem fae, ich okrutną
brutalnością, pierwotnymi instynktami i szczątkowym zezwierzęceniem. Cielesność
i pożądanie odważniej panoszą się na kartach książki, natomiast autorka nigdy nie gorszy i trzyma w ryzach
dobrego smaku.
Sarah J. Maas dała mi coś, czego
od kilku tygodni, jeśli nie miesięcy, żaden inny autor nie był w stanie -
książkę, dzięki której cały otaczający
mnie świat przestał istnieć, gdzie kartek
ubywało zbyt szybko, a ja miała nadzieję, że magia Prynthianu przeniknie do
mojej rzeczywistości, wyczarowując kilkaset dodatkowych stron. Przeróżne stwory
rodem z mitów i legend, elementy należące do folkloru budzą się do życia,
pojawia się prastara magia i antyczne
formy. Pod względem różnorodności istot, spowijającej ich atmosfery
niesamowitości i grozy nie mogłam zignorować podobieństw do Deathless Catherynne M. Valente - ta
pozycja była królestwem kreatur przynależących do słowiańskiej mitologii, a jej
esencjonalne elementy niekiedy przebijały się na wierzch wielu warstw
wariantywnych wątków w A Court of Mist
and Fury.
Rhysand w pewnym momencie
powiedział, że są różne typy ciemności i o tym właśnie jest ta powieść.
Ciemność może pożerać, niszczyć, trwożyć, może być narzędziem tortur kojarzonym
z lochami bez wyjścia i koszmarami przychodzącymi w nocy. Istnieje jednak ten typ
ciemności, który będzie kojący i delikatny, jeśli tylko mu na to pozwolisz.
Lektura skupia się na walce z najmroczniejszymi zakamarkami umysłu i
ewentualnym zaakceptowaniu ich, zrobieniu z nich swojej siły, a nie słabości. Wszystko w drugim tomie trylogii zostało
dopięte na ostatni guzik, poczynając od szczegółowego świata
przedstawionego, przez absolutnie rozkoszny wątek romantyczny, wciągającą
fabułę, wnikliwe portrety psychologiczne po autentyczne relacje między
postaciami. Jeśli po lekturze Dworu cierni
i róż macie jakikolwiek wątpliwości, czy warto ciągnąć po kontynuację zapewniam,
że więcej, niż warto. A Court of Mist and Fury skupia w sobie najlepsze cechy z gatunku
fantasy, pobudza zmysły odważniejszymi scenami i zachwyca delikatnością
prywatnych dialogów, czerpiąc z elektryzujących romansów. Pozwólcie
oczarować się blaskiem gwiazd, błyskiem szponów w ciemności, subtelnością i
zmysłowością wątku romantycznego, trzymającą w napięciu fabułą. Obiecuję, że w
pewnym momencie pokaźna objętość ponad sześciuset stron Wam nie wystarczy.