wtorek, 22 marca 2016

"Marsjanin", Andy Weir



Od Marsjanina spodziewałam się wszystkiego, a jednocześnie trudno było mi czegokolwiek od niego oczekiwać. Czy tak jak misja Apollo 11 odnalazła szczątki statku należącego do maszyn ze sztuczną inteligencją w trzeciej części Transformers w reżyserii Michaela Bay'a, tak i tu będziemy mieli do czynienia z wrakiem cywilizacji albo przeciwnie - pnącymi się po drabinie technologii istotami, daleko wyprzedzającymi w swoich wynalazkach ludzkość? Zetknąwszy się ze znaczącą liczbą tytułów science-fiction, pomysłów na potencjalną fabułą miałam mnóstwo. Przyznajcie jednak, że po takim podsumowaniu jak to zamieszczone poniżej, możliwe rozwiązania pojawiają się same:

"Tak więc sytuacja wygląda następująco. Utknąłem na Marsie. Nie mam jak uzyskać połączenia z Hermesem ani Ziemią. Wszyscy myślą, że umarłem. Jestem w Habie zaprogramowanym na przetrwanie trzydziestu jeden dni.
Jeśli oksygenerator się zepsuje, uduszę się. Jeśli system odzyskiwania wody się zepsuje, umrę z pragnienia. Jeśli zostanie naruszona hermetyczność Habu, mniej więcej eksploduję. Jeśli żadna z tych rzeczy się nie wydarzy, w końcu skończy mi się jedzenie i umrę z głodu.
Mam przesrane."

Marsjanin w przeważającym stopniu bazuje na pamiętnikowych wpisach astronauty-botanika i gdybym mogła nadać tej pozycji inny tytuł, byłoby to zapewne Jak przetrwać na Marsie, gdy wszystko, co może pójść źle, najprawdopodobniej pójdzie źle. Mark Watney, główny bohater powieści, zwyczajnie miał pecha, a teraz musi znaleźć sposób na utrzymanie się przy życiu, gdy jego szanse niebezpiecznie zbliżają się do zera. Symultanicznie z wydarzeniami przedstawionymi w dzienniku mężczyzny narrator trzecioosobowy robi zbliżenie na Ziemię i powstałe w centrum NASA zamieszanie. Choć spotkałam się z krytycznymi opiniami wobec tego drugiego sposobu prowadzenia narracji, z mojego punktu widzenia okazał się on fenomenalnym posunięciem.

Śledzenie poczynań Watney'a niekiedy zakrawało na prawdziwe wyzwanie. Mark skrupulatnie opisuje swoje plany działania, a następnie ich egzekwowanie, wszelkie procesy chemiczne czy fizyczne zachodzące na Marsie, sprzęt skonstruowany przez NASA. Dla prawdziwych entuzjastów wypraw kosmicznych powieść może stanowić pogłębienie wiedzy na ten temat i z pewnością to oni znaczną część lektury przeczytają z wypiekami na twarzy. Sama uwielbiam od czasu do czasu przeczytać międzygwiezdne powieści czy literaturę popularnonaukową dotyczącą szeroko pojętego kosmosu, jednak pojawiające się tutaj opisy zdecydowanie mnie przerosły. Niekiedy zawiłe, wymagały podwójnego skupienia, gdyż dla mnie przebieg podobnych zjawisk nie jest intuicyjny. Momentami bardzo męczyłam się lekturą i przeczytanie jej za jednym razem byłoby po prostu niemożliwe.

"- Jack, kupię całemu twojemu zespołowi podpisane pamiątki ze Star Treka.
- Wolę Gwiezdne Wojny - powiedział, odwracając się do wyjścia. - Oczywiście oryginalną trylogię.
- Oczywiście."

Sytuację ratuje narrator trzecioosobowy i dynamiczna akcja na Ziemi. Dotąd nie zdawałam sobie sprawy, jak drażniący może być brak dialogów, jednak poruszenie w NASA, ciągła bieganina, przerzucanie się pomysłami, zderzenia charakterów skutecznie rekompensowały mi podobne braki w dzienniku. Andy Weir przedstawia świat wyraźnie zdominowany przez mężczyzn, raz czy drugi zakrawający na seksizm, jednak nie zabrakło tu silnych i stanowczych postaci kobiecych na stanowiskach decyzyjnych czy też odgrywających kluczowe role. Nie da się ukryć, że bohaterowie zostali nakreśleni raczej pobieżnie, a ja, jako czytelnik, nie potrafiłam się z nimi utożsamić. Pod wpływem presji czasu postacie są w równym stopniu zdeterminowane jak i zestresowane, dlatego w centrum lotów kosmicznych momentami robi się naprawdę gorąco.

Fabuła mogłaby się wydawać przewidywalna, bo skoro wcześniej wspomniałam, że co może pójść źle, najprawdopodobniej pójdzie źle, czytelnik może po protu spodziewać się najgorszego. Element zaskoczenia stanowi gdzie? i kiedy?, bo Mars rządzi się swoimi prawami, a my nie jesteśmy przygotowani do sztuczek, które może zaserwować astronautom (oprócz najazdu Marsjan; to chyba nie byłoby zbyt szokujące na czytelnika sci-fi). Pech zdaje się adorować Watney'a i towarzyszy mu niemalże na każdym kroku, co nie znaczy, że ten motyw staje się powtarzalny i nużący. Wręcz przeciwnie - dynamizuje akcję, kontrastując z nudnymi reakcjami chemicznymi.

"Ja: To oczywiste, że coś się zapchało. Może po prostu rozbiorę go i sprawdzę rurki w środku?
NASA: (Po pięciu godzinach zastanawiania się) Nie, spieprzysz to i umrzesz.
Więc go rozebrałem."

Andy Weir dążył do tego, by jego powieść, mimo ogromnego zaplecza wiedzy, skrupulatnie wykonywanych obliczeń i zebranych informacji (w odpowiednich momentach sprostowywanych przez tłumacza, co w sumie było nawet zabawne), była ciekawa, merytoryczna, ale i przystępna. Obdarzył Marka Watney'a ciętym językiem i bezgranicznym poczuciem humoru, co automatycznie przekłada się na styl, w tym wypadku luźny i prosty (z wyjątkami na sekcje dotyczące nauk ścisłych). Przyznam szczerze, że moje przekonanie o tym, co jest śmieszne, niejednokrotnie wymijało się z punktem widzenia głównego bohatera. Kojarzy się trochę ze stylem Ricka Riordana, lecz podczas gdy u autora Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich niektóre rzeczy są tak głupie, że aż śmieszne, tak Weirowi zdarzało się przeciągać strunę.

Marsjanina albo się kocha, albo się go nienawidzi i mimo, że nie należę do zagorzałych fanów lektury, uważam ją za pozycję na naprawdę wysokim poziomie. Na potrzeby powieści Andy Weir zebrał informacje z najróżniejszych gałęzi nauk ścisłych, zręcznie wplatając je do fabuły i umiejętnie odnosząc je do fikcyjnych realiów. Autor skupia się na faktach, praktycznie nie zamieszcza fragmentów opisowych dotyczących wyglądu ludzi czy otoczenia, a dialogów nie okrasza zbędnymi didaskaliami. Sięgając po tę lekturę należy pamiętać, że to nie jest typowa powieść akcji; nie trzyma w napięciu od pierwszych do ostatnich stron, nabiera rozpędu dopiero w drugiej partii tekstu. To trochę niekonwencjonalne podejście do sci-fi, bez zbytecznych ozdób w postaci obcych cywilizacji, napierających na odbiorców na całym świecie. Marsjanin przedstawia walkę o przetrwanie mimo przeciwności losu, mimo niemalże znikomych szans na przeżycie. Dokonuje apoteozy ludzkiego umysłu, który w skrajnych przypadkach zmuszony zostaje do kreatywnego myślenia i wykorzystania wszelkich dostępnych zasobów. Mam wrażenie, że Weir w głównej mierze chciał ukazać tę potrzebę pomagania bliźnim i dać trochę nadziei na to, że ludzkość wciąż jest zdolna nieść dobro, pomimo całego wyniszczenia.

"To niesamowite, ile barier pada, gdy wszyscy starają się uratować jednego człowieka."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz