wtorek, 1 września 2015

"Księżyc nad Rubieżą", Ilona Andrews


Nie tego się spodziewałam. Wiem, mogłam przeczytać opis z tyłu okładki, by mieć jakiekolwiek pojęcie, co mnie czeka. Wtedy może przygotowałbym się na to, że Księżyc nad Rubieżą jest w rzeczywistości stand-alone, powieścią samodzielną, która należy co prawda do uniwersum Krawędzi, lecz niemalże nie ma niczego wspólnego z tomem pierwszym. Dlatego nawet jeśli nie czytaliście Na krawędzi, możecie spokojnie zabrać się za czytanie tej recenzji, bo obędzie się bez spoilerów.

Świat składa się z równoległych rzeczywistości. Niepełnia oraz Dziwoziemia to lustrzane odbicia tych samych lądów, z jednym wyjątkiem - druga kraina wypełniona jest magią, podczas gdy w pierwszej nie ma jej ani trochę. Istnieje jeszcze pas ziemi pomiędzy, który rządzi się własnymi prawami. Witajcie na Rubieży.

Moczary charakteryzują podmokłe tereny, mgła unosząca się tuż nad powierzchnią wody i wiekowe waśnie między rodami. Tam wychowała się Cerise, w wielopokoleniowej rodzinie Marów, od dawna toczącej spór z Sheerile'ami. Kiedy niespodziewanie znikają jej rodzice, a pod domem dziadków zastaje wrogi klan, dziewczyna wie, że stało się coś naprawdę złego. Coś, co może doprowadzić do wojny.

William jest wyrzutkiem. W Dziwoziemi tacy jak on albo umierają tuż po narodzinach, albo zostają oddani do Cytadeli, gdzie szkoleni są na bezwzględnych zabójców. Jego spotkało to drugie. Bo William jest zmiennym - istotą potrafiącą przeobrazić się w zwierzę, w jego przypadku w wilka. Po wydostaniu się spod prawa rządzonego magią, zaczyna dorabiać w Niepełni. Jednak sielanka nie trwa długo; będzie musiał wyruszyć w pogoń za Pająkiem, fanatykiem stojącym na czele groźnej organizacji zwanej Dłonią, który w jakimś celu udał się na Moczary. Jednocześnie chce wyrównać rachunki i raz na zawsze pozbyć się przestępcy. Tym sposobem natrafi na Cerise - bynajmniej żadne z nich nie zrobi na drugim najlepszego pierwszego wrażenia. Jednakże powód zniknięcia rodziców dziewczyny oraz misja Willa mogą mieć ze sobą więcej wspólnego, niż na początku sądzili.

Nie miałam wysokich oczekiwań. Ewentualnie minimalnie zawyżone, bo chciałam uszczknąć trochę więcej z Dziwoziemi, ale Ilona Andrews, duet pisarzy, raczej nie zmierzają w tę stronę. Zamiast tego miejsce akcji stanowi nowy fragment Rubieży, wcześniej nawet nie nadmieniany, czyli Moczary. Pod tym względem autorzy wyszli zdecydowanie na plus, tworząc labirynty z rdzawobrązowych rzek o dnach pokrytych mułem i motyw długoletniej waśni między rodami. Widać, że tło dla powieści zostało szczególnie dopracowane, czytelnik ma wgląd na specyficzne zasady panujące na tych podmokłych terenach oraz na historię sporu rodzin - co ich poróżniło, jakimi motywami kierują się obydwa klany. Znaczna liczba postaci, której lwią część stanowi kilkudziesięcioosobowa (!) rodzina Cerise, nie pozwala na szczegółową charakterystykę każdej persony, jednak otrzymane informacje pozwalają na skompletowanie pełnego obrazu społeczności tej części Rubieży, ze wszystkimi jej zwyczajami i uprzedzeniami. 

Na okładce znajduje się komentarz od znanej autorki gatunku urban fantasy, Patricii Briggs, gdzie m.in nazywa Księżyc nad Rubieżą "mroczną fantastyką" - z tym muszę się zgodzić. Moczary same w sobie to tajemnicze, zwodnicze miejsce, jednak to organizacja Dłoni i jej działania dodają powieści dreszczyku. Należą do niej stwory o zmutowanych kończynach i zdeformowanych ciałach, które poświęciły własną duszę czarnej magii w zamian za umiejętności, które przyprawiają o gęsią skórkę. Na samym szczycie stoi Pająk, zarażający innych swym fanatyzmem, gotowy wyjść poza wszelkie granice człowieczeństwa, byleby osiągnąć upragniony cel. 

Szkoda tylko, że tak wspaniale przygotowane tło nie zostało w pełni wykorzystane. Co mi po podstawach, gdy autorzy zwyczajnie nie byli w stanie wciągnąć mnie w czytaną powieść? Wielokrotnie przyłapywałam się na sprawdzaniu liczby stron pozostałych do końca, bo pierwsze zetknięcie z Moczarami wydawało mi się po prostu nużące. Niestety, mnogość wątków i szczegółowy obraz społeczeństwa Rubieży uzyskaliśmy kosztem akcji, która rozwijała się mozolnie, by nabrać rozpędu gdzieś w połowie lektury. 

Także na bohaterach się zawiodłam. Cerise to kopia Rose Dalton z pierwszego tomu, doprawdy nic nowego. Dziewczyna, która ma na głowie całą rodzinę, a ponadto jest jedną z najsilniejszych i najzdolniejszych wojowniczek - gdzieś to już widziałam. Cechuje ją również wymuszone i nietrafione poczucie humoru, a wprowadzenie nutki sarkazmu, m.in. poprzez nazywanie Williama paniczem Billem, zupełnie się nie sprawdziło. Mężczyzna również nie przedstawia sobą godnego uwagi charakteru; silny, przystojny zmienny o mrocznej przeszłości i chęci założenia normalnej rodziny. Przez większą część czasu jawił mi się bardziej jako desperata, niż potencjalny obiekt mojej sympatii. Relacji Cerise i Williama zwyczajnie zabrakło iskry, która wzbudziłaby w czytelniku konkretne emocje - on biedny, zmaltretowany przez los zmienny, którym trzeba się zająć, a ona? Wydawało się, że do niej ciągnie go jedynie pod względem fizycznym, z tymi wszystkimi zwierzęcymi instynktami (czyli całkowicie niepotrzebnymi wstawkami typu chcieć kobietę, które prawdopodobnie miały mieć wydźwięk humorystyczny, lecz mnie raczej zniesmaczyły).

Jeśli miałabym zestawić Księżyc nad Rubieżą z Na krawędzi, zdecydowanie bardziej podobał mi się tom pierwszy. Choć Moczary są terenem zdecydowanie bardziej interesującym od Boru, a szczegółowo nakreślone tło społeczno-obyczajowe przemawia na korzyść historii Williama i Cerise, to nie potrafiłam wczuć się w powieść tak bardzo, jakbym chciała. Dopiero na ostatnie 100-150 stron akcja znacznie przyspiesza, lecz wcześniej zdawała ciągnąć się bez końca. Lekkie pióro autorów niezaprzeczalnie umila lekturę, jednak nietrafione poczucie humoru i romans, w którym zabrakło choćby odrobiny elektryzującego przyciągania, dla odmiany zaniża jej rangę. W tomie pojawiło się kilka intrygujących postaci, głównie w rozległej rodzinie Cerise, i z tego co widziałam mają pojawić się oni w kontynuacji, lecz główni bohaterowie to porażka na całej linii. Nie potrafiłam współczuć Williamowi, bo wydawał mi się po prostu nijaki, zresztą podobnie jak jego towarzyszka - Cerise nie wprowadziła niczego nowego do kanonu protagonistek. Księżyc nad Rubieżą to zwyczajnie nie moja bajka i nie uratował jej nawet mroczny klimat czy ciekawy wątek antagonistów.

"Był jak śmiercionośna układanka z ostrych brzytew - porusz zły fragment, a ostrza potną ci palce na strzępy. Ona zaś była idiotką, która nie mogła się doczekać, żeby nacisnąć jakąś część i znaleźć tę, która zadziała."

Moja ocena: 5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz