sobota, 18 lipca 2015

"W krainie czarów", Sylwia Chutnik



Z kim bym nie rozmawiała, jakiej recenzji bym nie czytała, wszędzie widzę ludzi, którzy nie lubią opowiadań. Ja jednak nie należę do tej grupy, a w tym przekonaniu utwierdziła mnie jedynie pozycja Sylwii Chutnik. Wcześniej nie miałam okazji zapoznać się z twórczością autorki, dlatego nie mam porównania i dlatego też chyba unikam rozczarowania, które niewątpliwie przeżywa część wielbicieli pióra tej pisarki. Chociaż nawet gdybym miała z czym zestawić W krainie czarów nie sądzę, by moja ocena uległa zmianie.

"Nie ma sensu liczyć na cokolwiek, obserwowani ludzie pochłonięci są swoimi trwaniami."

Zbiór zawiera jedenaście opowiadań, a życie każdego z bohaterów daleko odbiega od fantastycznego świata pełnego dziwów, do którego trafiła Alicja. Czytelnik zderza się z szarą rzeczywistością zwykłych ludzi, przesiąkniętą śmiercią i samotnością. Obok siebie stoją historie nagłego zgonu, w niewyjaśnionych okolicznościach; Anny, która zawsze musi robić wszystko za innych, zmęczona biernością męża i matki; gwiazdy, która po latach wciąż oczekuje na ten jeden telefon od wytwórni, uparcie milczącej; prostytutki, mającej już swoje lata, opowiadającej o młodzieńczych marzeniach; zawiedzionej kobiety, żyjącej w cieniu własnych kompleksów; dwóch przyjaciółek, starających poradzić sobie ze stratą; samotnego mężczyzny, śniącego o jeszcze jednym tańcu; Panu Tadeuszu, który zgubił znaczenie słów; człowieku, który bardzo chciał zostać księdzem; wspomnień powstania warszawskiego; wspomnień getta, nalotów i zaborów.

Sylwia Chutnik w swoich opowiadaniach wyrwała przypadkowe momenty z życia ludzi, których szanse już dawno minęły i zapakowała je w słowa - w niektórych śliczne i starannie dobrane, w innych potoczne i bez upiększania. Autorka operuje przeróżnymi stylami, raz przybierając formę reportażu, innym razem małego dramatu z podziałem na role, we wszystkim zachowując umiar i prostotę. W trakcie lektury trudno nie podziwiać realizmu przedstawianych historii, jakby Chutnik znała je wszystkie z autopsji. Jest jakaś magia w opowiadaniach, zbyt krótkich, by można było przywiązać się do jakiejkolwiek postaci, jednak dostatecznie długich, by poczuć na własnej skórze każde zdanie. Nawet, jeśli są trochę bez sensu i trochę bez kontekstu.

"Nie o to chodzi, znam litery, czytać umiem, ale nie mogę, no nie mogę tych liter rozpoznawać. To jest, no, one od jakiegoś czasu straciły swój sens, są bez znaczeń, nie mam jak ich ze sobą powiązać, nie znam ich."

Szczególnie poruszające okazały się dla mnie opowiadania Anna (jednak bardziej chodzi mi o wspomnienia matki tytułowej bohaterki, aniżeli jej samej), Muranooo (w którym Chutnik wygrzebuje z popiołów pamięć o zrujnowanej w '44 Warszwie i jej mieszkańcach przysypanych gruzem) oraz Piwnica (które jest nadmienionym wcześniej mini dramatem; pośrednio polemika dotycząca powstania warszawskiego i zobrazowanie sytuacji cywili w dialogach). Ich klimat oraz tematyka zapadły mi głęboko w pamięci i poruszyły.

Proza Sylwii Chutnik urzekła mnie prostotą i odbijającą się echem funkcją poetycką. W krainie czarów to drobny zbiór opowiadań, liczący sobie nieco ponad 260 stron, jednak zawarta w nich treść znacznie przewyższa liczbę słów. Wszystkie, pozornie przypadkowe, pomysły - na tyle krótkie, że nie można stworzyć na ich bazie całej powieści, fragmenty myśli - skrywają w sobie magię; chociażby dlatego tytuł zbioru może być adekwatny. Chutnik pisze o tych ludziach, jakby sama była wszystkimi na raz. A czytelnik jej wierzy i pragnie odkryć każdą z przedstawianych twarzy.

"Czasami tak człowieka zatyka w gardle, nie wiem, może nawet gdzieś niżej, od tych niewypowiedzianych słów."

Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz