poniedziałek, 4 maja 2015

"Czarownica", Deborah Harkness

Tytuł oryginału: A Discovery of Witches
Seria/cykl wydawniczy: Księga wszystkich dusz #1
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 448

"W tobie jest magia, Diano, i ona domaga się uwolnienia, czy o to prosisz, czy nie."

Postanowiłam sobie zorganizować takie małe polowanie na czarownice, bo mam chcicę na coś przesyconego magią i tajemnicą, najlepiej dwa w jednym. Mój wybór naturalnie padł na Czarownicę, gdyż 1) sam tytuł pęcznieje od zaklęć i uroków i 2) jedna z zagranicznych blogerek, do których mam ogromne zaufanie pod względem książek, jest wielką fanką całej serii Księgi wszystkich dusz. Jakże więc mogłam się nie skusić?

Co dziesiąty mijany przechodzień należy do jednego z rodzajów magicznych istot: wampirów, demonów, czarnoksiężników lub czarownic, jednak Diana Bishop, młoda pani doktor historii, studiująca alchemiczne księgi w oksfordzkiej bibliotece, nigdy nie widziała aż tylu w jednym miejscu. Wiedziała, że nie powinna dotykać tego tajemniczego manuskryptu po tym, jak zorientowała się, że prawdziwa treść skryta jest pod bardzo silnym urokiem. Bo musicie wiedzieć, że kobieta jest czarownicą i to jedyną w swoim rodzaju - usilnie wypiera się swojego dziedzictwa i pochodzenia, nie chcąc mieć niczego wspólnego z zaklęciami. Jednak sam fakt otworzenia księgi Ashmole 782 zdaje się działać niczym magnes na wszystkie magiczne istoty, w tym na jednego bardzo intrygującego i niezwykle przystojnego wampira. Co zawiera tajemniczy manuskrypt, kim jest urzekający Matthew Clairmont, a przede wszystkim: jaki on ma w tym wszystkim interes?

Albo miałam bardzo złe dwa dni, albo należę do tej grupy ludzi, dla których ta książka zwyczajnie nie jest odpowiednia. Zagraniczny booktube wprost rozpływa się w zachwytach nad Czarownicą i, rzeczywiście, ta powieść ma w sobie ogromny potencjał. Od pierwszych stron pokochałam genialne i przewspaniałe pióro Deborah Harkness, posługuje się bardzo wyważonym, świadomym i dojrzałym językiem, sam smak pod względem stylu. Autorka opiera swoją opowieść na faktach historycznych, a także na naukach przyrodniczych. W świecie, który współistnieje z magią, (wbrew pozorom) istnieje bardzo dużo racjonalizmu, a naturę istot nadprzyrodzonych można wytłumaczyć naukowo, na przykład demoniczną naturę definiuje dodatkowy chromosom, a niezwykłe zdolności czarownic są dosłownie zapisane w genach. Żaden ze mnie umysł ścisły i muszę przyznać, że momentami miałam spore problemy z ogarnięciem całości, ale bardzo podoba mi się, jak cechy przyziemne łączą się z tymi ponadprzeciętnymi w niezwykle harmonijny sposób; wszystko posiada swoje wytłumaczenie.

Punktem spornym jest dla mnie mnogość opisów i wszechobecne detale. Patrząc na to z jaśniejszej strony, tylko dzięki temu Harkness wykreowała tak złożony i wielowarstwowy świat, w której każdy element ma swoje miejsce. Mamy tu przecież wampiry, często ulegające pierwotnym instynktom drapieżników, czarownice, posiadające specyficzne zdolności, jedne bardziej inne mniej powszechne i demony, u których granica pomiędzy szaleństwem i geniuszem jest bardzo cienka, u których ten paranormalny pierwiastek ukazuje się w ponadprzeciętnej inteligencji. Jednak nie da się ukryć, że szczegółowe opisy sprawiają, iż powieść nie jest dynamiczna. Bardzo mało w niej realnej akcji, niby coś się działo, niby jest to lektura wielowątkowa, ale wiele intryg zwyczajnie zgubiło się w tych detalach. Niektóre rewelacje, które powinny wywołać duże wrażenie, zostawały niemalże zbywane przez autorkę i jej bohaterów; zagrzebywane na kilka rozdziałów, potem wyciągane na światło dzienne, by po kilku sekundach ponownie odejść w zapomnienie. Powieść dłużyła mi się niemiłosiernie, a czytanie tych wszystkich deskrypcji pokoi, potraw, czy krajobrazu o poranku było zwyczajnie nużące.

Skoro detale, to kreacja postaci fikcyjnych powinna być na wysokim poziomie. Lecz nie była, a przynajmniej nie we wszystkich przypadkach. Diana, jako główna bohaterka, bardzo przypomina mi Syndey Sage z Kronik krwi. Może sama nie jest alchemiczką, lecz zgłębia tajniki tej dziedziny nauki. Jej spojrzenie na świat jest bardzo pragmatyczne, stara się w nim zawrzeć jak najmniej z magii, spychając swoje dziedzictwo w najciemniejszy kąt. Choć było ich mało, każdy przebłysk jej natury czarownicy chłonęłam niczym gąbka. Żałuję jedynie, że nie zaspokoiły mojej żądzy magii. Jej Adrianem Iwaszkowem jest Matthew Clairmont, prawdziwy koneser win i, jak przystało na wiekowego wampira, wykształcony i obyty w świecie mężczyzna. Jednak ich relacje, wraz z biegiem wydarzeń mające się stawać coraz bardziej zażyłe, w ogóle do mnie nie przemówiły. Nic nie czułam, czytając sceny z nimi, było mi całkowicie obojętne czy w końcu połączy ich coś więcej czy też nie. Zabrakło pomiędzy nimi prawdziwej iskry. Ponadto Diana Bishop jest silną i niezależną kobietą, a Clairmont na siłę starał się  z niej zrobić "dziewczynkę w potrzebie", co okropnie mnie irytowało.

Podczas gdy Richelle Mead potrafi wpleść nutkę kryminału do Kronik krwi (a przynajmniej do pierwszych dwóch/trzech tomów), tak Harkness zawiodła na całej linii. Nie tylko sprawa tajemniczego manuskryptu Ashmole 782 rozlała się na całą powieść, ale w międzyczasie autorka dorzuca kilka smacznych wątków, które gdzieś tam się urywają, na przykład niewyjaśnione zabójstwa czy wciąż niejasna sytuacja z zabójstwem rodziców Diany, które miało miejsce, gdy dziewczyna miała zaledwie siedem lat. Rozumiem, że Deborah Harkness postanowiła zostawić kilka tematów na kolejne dwa tomy, ale zabrakło mi tej mrocznej atmosfery sekretów i poszukiwań.

Nad Czarownicą spędziłam zdecydowanie zbyt dużo czasu, a lektura tej powieści okazała się bardzo trudna i nużąca; detale są dobre, ale należy znać w nich umiar. Zabrakło mi tutaj smykałki charakterystycznej dla Maggie Stiefvater w pisaniu o wszystkim i o niczym tak, że czytelnik wciąż pochłania jej książki w całości. Pozycja nadrabia fenomenalnym stylem oraz językiem, a także dokładnością, z jaką zostało odwzorowane tło historyczne i naukowe. Tak, jak widzę duży potencjał w Dianie Bishop, tak nie potrafiłam polubić Clairmonta, a relacje pomiędzy nimi dla mnie nigdy nie wyszły poza czysto oficjalne. Pomimo tego, że pojawiają się tu inni bohaterowie, mając znaczący wpływ na fabułę, pozostali dla mnie jedynie papierowymi postaciami bez wyrazu. Lekturę poleciłabym naprawdę wytrwałym czytelnikom, a sama będę zbierać siły na kontynuację serii, po którą być może, w raczej dalekiej przyszłości, sięgnę.

"- A ja stale ci powtarzam, Emily Mather, że to nonsens. Wampiry nie osłaniają czarownic - zapewniła ją Sarah szorstkim, stanowczym tonem.
- Ale on to właśnie robi - wyjaśniłam."

Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz