piątek, 22 maja 2015

"Alicja w krainie zombi", Gena Showalter

Tytuł oryginalny: Alice in Zombieland
Seria/cykl wydawniczy: Kroniki Białego Królika #1
Wydawnictwo: Mira
Liczba stron: 512

Alicja w krainie zombie, czyli jak w magiczny sposób zaintrygować osobę niecierpiącą żywych trupów i horrorów wszelkiej maści - przepiękną okładką, objętością zwiastującą prawdziwą ucztę literacką i kuszącą zapowiedzią nawiązań do mojej najukochańszej Alicji w Krainie Czarów. Ścierpię wszelkie okropności właśnie dla tej złotowłosej główki, którą pokochałam już w dzieciństwie za sprawą animowanej adaptacji Dinseya.

Alicja Bell nie może nawet marzyć o sielankowym życiu rodzinnym, ani o korzystaniu z uroków wieku nastoletniego. Uwięziona w przekonaniach swojego ojca nie może opuszczać domu po zmroku, co wyklucza ją z wszelkiego życia towarzyskiego. Przez całe życie uważała swojego tatę za szaleńca, a jego niezrozumiały lęk i obsesję za powód upadających relacji rodzinnych. Do czasu. Będąc jedyną ocalałą osobą tragicznego wypadku, w którym jej ojciec zginął razem z matką i młodszą siostrą Alicji, Emmą, dziewczyna zobaczyła je na własne oczy. Nie we śnie, nie na dnie króliczej nory, ale w realnym świecie. Zombie.

Uwierzyła, gdy było już za późno. Teraz zrobi wszystko, bo pomścić śmierć rodziny.

Walczyłam z prawdziwą zaciętością. Naprawdę. Na konspekcie do recenzji nawet nie zanotowałam tego punktu, nim nie przewróciłam ostatniej kartki, nabierając całkowitej pewności. Poza imieniem głównej bohaterki, blond czupryną i pewną specyficzną chmurą przybierającą postać puszystego białego królika z zegarkiem Alicja w krainie zombi w żaden sposób nie łączy się z powieścią Lewisa Carrolla. Oczekiwałam, że skoro autorka w tak wyraźny sposób wskazuje na inspirację tym dziewiętnastowiecznym dziełem, przynajmniej dokona reinterpretacji dobrze znanych postaci, a nie przelotnie o nich wspomni w tytułach rozdziałów. Nie dość, że owe nagłówki nawet specjalnie się z treścią nie łączą, to są chyba jedynymi nawiązaniami (poza wcześniej wymienionymi) do Alicji w Krainie Czarów, np. Król i królowa kier czy Rada umierającej gąsienicy (nie są to spoilery, gdyż nie mają żadnego powiązania z tekstem). Dlatego, jeśli już zrobicie sobie w tej materii wielkie oczekiwania, będziecie srogo zawiedzeni.

Warto byłoby wspomnieć o tytułowych zombi. Do żywych trupów zraziłam się chyba lekturą Lasu zębów i rąk, bo taka ciężka i mroczna atmosfera to nie dla mnie, ale postanowiłam zrobić kolejne podejście. Jak to mówią, od skrajności do skrajności. Cały szereg okropieństw, jakimi charakteryzował się wygląd zombi, wzbudzał we mnie obrzydzenie, jednak... na tym się kończy. Cała koncepcja tych istot miała wzbudzać grozę, jednak autorka nie potrafi budować napięcia, o scenach walki już nie wspominając. Powieść nie stanowi smacznego kąska dla miłośników horroru, dlatego jeśli poszukujecie czegoś mrożącego krew w żyłach, radzę szukać dalej.

Gena Showalter bardzo wyraźnie oddziela dobro od zła, dając do zrozumienia, że nie ma nic pomiędzy. Po stronie światłości stoją ludzie, którzy zwalczają zombi i do których będzie chciała dołączyć Alicja, by pomścić rodziców, natomiast w ciemności, naturalnie, znajdują się monstra. Jednak autorka stosuje nieco inną koncepcję, jeśli chodzi o żywe trupy, gdyż nie mają one do końca cielesnej formy, są niewidoczne dla większości społeczeństwa. Tylko wybrani, w wyniku jakiegoś tragicznego i wstrząsającego wydarzenia, są w stanie dostrzec kreatury. Jakby nie patrzeć, wprowadza to powiew świeżości do typowego obrazu zombi. Tutaj po ugryzieniu potwory nie tyle wprowadzają truciznę do ciała człowieka, ile do jego duszy. Wszystko byłoby wręcz idealnie, gdyby autorka nie pogubiła się we własnej historii. Odniosłam wrażenie, jakby niedostatecznie jasno nakreśliła koncepcję świata nadprzyrodzonego, a momentami dostrzegalny był brak konsekwentności we wcześniejszych założeniach.

W pewnym momencie ta walka Dobra ze Złem stała się zbyt przerysowana, łowcy zombi byli tak naprawdę samozwańczymi bohaterami, którzy mieli chyba nadzieję zbawić cały świat. Jak tylko pojawił się odłam, chcący wykorzystać rozkładające się monstra do własnych celów, jego członkowie od razu zostali przedstawieni w jak najgorszym świetle, ale czy rzeczywiście znajdują się oni po tej mrocznej stronie?

Cała powieść jest dla mnie przerysowana, ale chyba nie można dostrzec tego lepiej, niż na przykładzie samych bohaterów. Alicja tak na dobrą sprawę nie była złą postacią; fakt, nieszczególnie się wyróżniała, ale miała cięty język, co za każdym razem wzbudzało moją sympatię. Dalej już nie jest tak różowo. Po śmierci rodziców oraz siostry dziewczyna przeprowadza się do dziadków i, naturalnie, przy okazji zaczyna uczęszczać do nowego liceum. W moim odczuciu ów placówka była szkołą średnią tylko z nazwy, gdyż bohaterowie zatrzymali się w rozwoju na poziomie podstawówki. Autorka na siłę starała się wprowadzić do swojej powieści teen spirit, jednak zawaliła na całej linii, bo tak sztucznie wykreowanej młodzieży już dawno nie widziałam - wymuszone żarty, dziecinne zachowanie uczniów, przyprawiający o zażenowanie slang i zatrważająca ilość kolokwializmów (nie tylko w mowie potocznej). Showalter za wszelką cenę chciała wykreować więź pomiędzy Alicją, prowadzącą pierwszoosobową narrację, a czytelnikiem, poprzez wyrażenia takie jak Mam być szczera? czy I wiecie co?, ale dla mnie było to po prostu sztuczne i psuło całą atmosferę.

Kat, przyjaciółka Alicji, miała być tą absolutnie przezabawną i wyluzowaną dziewczyną, a otrzymałam przerysowaną komediantkę, której "luźne" komentarze oraz pokazywanie środkowego palca co pięć sekund wcale nie śmieszyły. Cole, obiekt westchnień protagonistki, będący kwintesencją wszelkich schematów o "tajemniczym, lecz niezwykle pociągającym" chłopaku, również okazał się całkowitą pomyłką. Ich perypetie miłosne zostały niczym żywcem wyjęte ze szkoły podstawowej, opierając się na zazdrości oraz zabawie w kotka i myszkę. Alicję i Cole'a nie łączyła żadna chemia, ostatecznie nie doszłam do wniosku czy oni się w końcu lubią, czy też nie.

Muszę przyznać, że Alicja w krainie zombi okazała się bardzo ciężką lekturą, bo na każdym kroku dostrzegałam jakiś mankament; styl, który zazwyczaj ratuje powieści, tutaj pozostawia wiele do życzenia. Odniesień to powieści Lewisa Carrolla ze świecą szukać, a przerażające zombi na dobrą sprawę nie wzbudzają w czytelniku grozy - te elementy można jednak znaleźć w Alice: Madness Returns, więc jeśli ktoś interesuję się grami video, odsyłam właśnie tam. Nie wiem, w jaką grupę wiekową celowała autorka, jednak osobiście nawet nie jestem pewna, czy do licealistów ta pozycja trafi. W całej gamie wad znalazłam kilka interesujących wątków, jak na przykład odłam łowców zombi, czy kwestia niepowspominanego przeze mnie tajemniczego dziennika, który Alicja znalazła w rzeczach swojej matki. Kto wie, może kiedyś sięgnę po kontynuację? W końcu książkę przeczytałam w całości, a to o czymś świadczy. Prawda?

"Ale tego właśnie chciałam, tego pragnęłam. Mieć szansę ratowania świata.
Postanowiłam ją podjąć, bez względu na koszty."

Moja ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz