poniedziałek, 11 maja 2015

"Akademia Dobra i Zła", Soman Chainani

Tytuł oryginalny: School for Good and Evil
Seria/cykl wydawniczy: Akademia Dobra i Zła #1
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 496

"Masz ogromny talent. Dość dobry, by pokonać każde zło. Dość dobry, byś mogła znaleźć szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli zabłądzisz po drodze. Wszystko, czego potrzebujesz, jest w tobie, Agato."

Babram się trochę w rzeczach skierowanych do młodszej publiczności, typu Ever After High, absolutnie rozkosznej serialowej animacji o dzieciach znanych postaci z baśni - tych złych i tych dobrych. Miałam wrażenie, że Akademia Dobra i Zła okaże się czymś w ten deseń, powiastką dla trochę młodszych czytelników, jednak mającą w sobie jakiś potencjał. Kompletnie niespodziewanie i całkowicie zwyczajnie... zakochałam się w tej powieści.

Sofia ma jasno wyznaczone priorytety, między innymi dba o siebie z przesadną dokładnością, ślicznie się ubiera i wprost nie może doczekać się, by zostać porwana do Akademii Dobra i Zła, podczas gdy inni mieszkańcy Gawalonu panicznie boją się dnia, w którym ich pociechy mogą zostać zabrane i już nigdy nie powrócić. Dziewczynka robi wszystko, by prezentować się nienagannie, rozdając wszystkim wkoło dobre uczynki niczym upominki. Natomiast Agata jest jej kompletnym przeciwieństwem; nie dba o swój wygląd, ubiera się na czarno, a dodatkowo mieszka na cmentarzu i ma kota imieniem Rozpruwacz. Sofia jest przekonana, że trafi do Akademii Dobra, a jej przyjaciółka jest wprost stworzona, by znaleźć się po stronie Zła. Więc, gdy ku uciesze dziewczynki, obydwie zostają porwane, marzy już o balach i książętach. Wszystko idzie zgodnie z planem do czasu, gdy... Sofia zostaje wyrzucona na brzeg Zła, a Agata - Dobra.

Największym atutem powieści jest to, że wprost huczy od baśniowego uroku, atmosfery przesyconej bajkami czytanymi na dobranoc, budzącymi się do życia. Od pierwszych stron zakochałam się w wizji Akademii Dobra i Zła, w cechach charakterystycznych dla każdej ze stron, jak różnił się ich plan lekcji (pielęgnacja urody a pielęgnacja brzydoty, historia bohaterstwa a historia nikczemności, klątwy i pułapki kontra komunikacja ze zwierzętami i wiele, wiele więcej), mundurki, czy spożywane posiłki. Oprócz tego obydwa zamki miały ciekawy rozkład sal, z charakterystycznymi wnętrzami, ciekawymi nazwami i jeszcze bardziej intrygującymi zastosowaniami. Autor nie powstrzymywał się przed dodaniem detalu to tu, to tam, z niezwykłą precyzją kształtując złożony obraz baśniowej szkoły. Na początku bardzo utrudniło mi to lekturę; choć zachwycałam się każdym szczegółem, było ich zwyczajnie zbyt dużo w porównaniu do realnej akcji, lecz stosunkowo szybko tak zagłębiłam się w lekturę, że nie byłam w stanie się od niej oderwać. Detale są niepodważalnym atutem powieści.

Pod względem stylu również sam smak, bardzo bogate słownictwo; pozycja jest lekka i angażuje bez reszty. Aż mnie ręce świerzbią i nie mogą wprost powstrzymać się przed skomentowaniem genialnego tłumaczenia, które fenomenalnie oddaje atmosferę powieści, i w zwykłym przekładzie i tym dotyczącym nazw własnych. Chainani buduje swój świat od podstaw, przyozdabiając go w charakterystyczne tylko dla niego określenia. Od początku urzekły mnie tytuły nigdziarza i zawszanina, przypisane kolejno Złym i Dobrym uczniom, albo zręczne wyjścia z sytuacji z grami słownymi. Jest tu mnóstwo elementów, zależnych od przekładu, a Małgorzata Kaczarowska wykonała po prostu kawał bajecznie dobrej roboty.

W całym swym uroku nie można ominąć faktu, że pozycja jest trochę przerysowana, a niektóre żarty nad wyraz dziecinne; co prawda, bawiłam się przednio przez większą część czasu, ale zdarzyły się momenty, może dwa lub trzy, gdy z zażenowania miałam ochotę po prostu odłożyć książkę i wyjść. Jeśli chodzi o przekoloryzowanie, to w szczególności będę się czepiać nigdziarzy; tak, wiem, Zło wcielone, ale autor przedstawił je jako absolutne szkarady. Z jakiej zasady Dobrzy są zawsze piękni i olśniewający, a Źli nie dbają o siebie, starannie pielęgnując w sobie każdą niedoskonałość?

I tutaj na scenę wkraczają dwie przyjaciółki, które trafiły do zupełnie odmiennych szkół, niż na samym początku zakładały. Śliczna i uczynna Sofia jako nigdziarz? Tu na pewno zaszła jakaś pomyłka. Uważny czytelnik szybko sam się domyśli, że Dyrektor Akademii wcale nie popełnił żadnego błędu, a dziewczynka znalazła się w idealnym miejscu. Chyba nikogo nie zdziwi, że prawdziwie zaczęłam zakochiwać się w tej postaci, gdy powoli, bardzo powoli, przechodziła metamorfozę. Po drugiej stronie Agata, która zdumiewa czystym sercem i jasnością dobrych intencji, a także niezachwianą wiarą w Sofię. Oczywiście, nie wszystko przychodzi jej od tak, przed dłuższy czas myślałam, że jest taką postacią na pograniczu i może rzeczywiście coś w tym jest. Mamy również postać Tedrosa, syna legendarnego króla Artura, do którego nie potrafiłam się do końca przekonać. To bohater bardzo niejednoznaczny, ale nie w dobrym znaczeniu, że jest tak realistyczny, lecz właśnie w tym drugim znaczeniu, jakby nie był dostatecznie dobrze nakreślony. Pojawiło się kilka przebłysków, w których zostało ukazane jego wewnętrzne rozdarcie, jak dla mnie niedostatecznie przekonujące, by uzasadnić jego niektóre zachowania.

Wątkiem, który wciąż kwestionuję i który chyba przez dłuższy czas będzie podlegał dyskusji, jest domniemana przyjaźń Agaty i Sofii. Jak na dłoni widać, że tylko ta pierwsza prawdziwie angażuje się w tę relacje, a dopiero finalna scena jest jakimś ostatnim podrygiem, próbą udowodnienia, że nie jest to bliskość jednostronna. Ale wiadomo, na czymś trzeba oprzeć te kolejne tomy. Autor próbował stworzyć coś na zasadzie - "mamy swoje wady, ale razem przetrawmy wszystko". Niezupełnie w to uwierzyłam.

Po zakończeniu sądziłam, że Akademia Dobra i Zła to pierwsza i ostatnia część, dopóki nie zrobiłam małego researchu. Ostatnie rozdziały czytałam z szybko bijącym sercem, rzeczy, które wydawały się już dla mnie oczywiste, nagle się rozpływały, zastępowane przez nowe, szokujące niuanse. Ostatnie słowa zostawiły mnie w uczuciu słodkiej niepewności, ale też częściowego spełniania; choć kilka spraw nie zostało wypowiedzianych wprost, czytelnik może się ich albo domyślić, albo też sam je sobie dopowiedzieć. Jak w przypadku ostatnio czytanej przeze mnie Próby ognia byłby to ciekawy zabieg, zakończyć na tym tomie, ale oczywiście sięgnę po kontynuację.

Literacki debiut Soman Chainani okazał się miłością od pierwszego wejrzenia. Upajająca baśniowa atmosfera, rozkoszne morze detali i odwieczna walka dobra ze złem splatają się w zgrabny urok, jaki niewątpliwie rzuciła na mnie Akademia (...). Przedstawia nieco dojrzalszą alternatywę dla Ever After High, trochę mroczniejszą, lecz równie wciągającą i urokliwą. Pozwala, choćby na chwilę, przenieść się do świata baśni, tak dobrze znanego z dzieciństwa, gdzie zaciera się granica pomiędzy światem nadprzyrodzonym a realnym. Sprawi, że na te kilka godzin ponownie uwierzycie w magię.

"- Widzisz, Sofio, to to nie jest kwestia tego, czym jesteśmy.
Lady Lesso pochyliła się tak blisko, że wystarczył szept.
- Liczy się to, co robimy."

Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz